Było mi strasznie nie wygodnie,
miałam wrażenie, że spałam na ziemi. Przeciągnęłam się leniwie i otworzyłam
powoli ociężałe powieki. Czułam się okropnie. Szybko zorientowałam się, że nie
spałam w moim ciepłym, wygodnym, czystym i pachnącym łóżku, a w zimnym
granatowym śpiworze. Nawet nie był mój. Patrzyłam tempo w sufit namiot, jeśli
można tak nazwać kawałek zielonkawego materiału i metalowy stelaż. Próbowałam zebrać do kupy myśli,
przypominałam sobie ostatni wieczór i nie były to miłe wspomnienia. Łapy tego mężczyzny na moim ciele, obleśne
usta dotykające mojej skóry, śmierdzący oddech drażniący mój kark. Beznadziejne
uczucie bezsilności, niemożność ucieczki.
Potrząsnęłam
głową by odpędzić przykre myśli, z obrzydzenia przewracało mi się w żołądku. Podniosłam
się ociężale z ziemi, a moje ciało przeszył ból. Moja szyja była poraniona od
metalowej obroży, która nadal na niej była. Nie potrafiłam przyzwyczaić się do
braku chakry, czułam się pusta w środku. To było frustrujące, czułam się taka
mała i bezsilna.
Przeciągając
się wyszłam z namiotu i natychmiast złapałam się za brzuch czując nieprzyjemne
szczypanie. Podciągnęłam ostrożnie bluzę do góry oglądając swój posiniaczony
brzuch, gdy zorientowałam się, że mam na sobie tylko bieliznę i bluzę Sasuke. Ciepły,
ciemnogranatowy polar z kapturem, który zawsze ze sobą nosił. Ubranie było
przesiąknięte jego zapachem. Słodkim, delikatnym. Pachniał trochę jak cynamon
pomieszany z cytrusowym zapachem płynu do płukania tkanin, potrafiło zawrócić w
głowie.
Dotknęłam
opuszkami palców swojego pokaleczonego brzucha i przypomniałam sobie jak te
otarcia i siniaki znalazły się na mojej skurzę. Zacisnęłam pospiesznie powieki
by powstrzymać napływające łzy. Nie miałam zamiaru płakać. Byłam kunoichi,
musiałam nauczyć się walczyć ze słabościami. Przygotować się na to, że nie
każdą misja pójdzie gładko i prosto. Wzięłam kilka głębokich wdechów,
policzyłam powoli w myślach do dziesięciu i otworzyłam oczy.
Rozejrzałam
się po okolicy. Przygaszone ognisko, trzy namioty i wóz, a obok nasz koń. Gdzie
wszyscy poszli? Gdzie Hotaru i pan Fumihiro? Uformowałam pospiesznie kilka
pieczęci i uderzyłam się w czoło. Zapomniałam, że nie mogłam używać chakry.
Westchnęłam siadając zrezygnowana przy ognisku, przetarłam twarz dłońmi.
Zauważyłam mój plecak oparty o belkę drewna i uśmiechnęłam się delikatnie do
siebie przypominając sobie, że tylko ja umiem odpieczętowywać moje zwoje. O
ironio jak mam to zrobić skoro nie mogę używać chakry? Wsadziłam rękę do
plecaka i wyciągnęłam ładnie zapakowane dango. Jedna z niewielu rzeczy, których
nie zapieczętowałam. Każdy wie, że pieczętowanie jedzenia mu nie służy.
Wyjęłam
słodycz z opakowania i zsunęłam zieloną, słodka kulkę zębami z patyczka
zjadając ją ze smakiem. – Mm… pyszne. –
Powiedziałam do siebie i aż podskoczyłam, gdy usłyszałam odpowiedź.
- Dango jest
całkiem dobre chodź nie przepadam za słodyczami. – Mruknął niski męski głos a
ja rozejrzałam się w poszukiwaniu jego źródła. – Raczej jestem koneserem świeżego
mięsa. Swoja droga chyba powinnaś się ubrać będzie padało. – Oznajmił a ja
mimowolnie spojrzałam w niebo, na którym zbierały się burzowe chmury.
-
Rzeczywiście… - Westchnęłam, a przy moim uchu coś ryknęło aż podskoczyłam
widząc kontem oka rudą grzywę lwa. Skamieniałam.
- Opatrz
mnie. – Rozkazał. Padając ociężale przed moimi stopami.
Przestraszona
przez chwile patrzyłam na zwierzę zastanawiając się jak się tu znalazł i
dlaczego gadał… Może miałam jakieś przesłuchy?
Westchnęłam
wstając i powoli idąc tyłem by nie spuszczać kota z oczu weszłam do namiotu, po
czym zaczęłam szukać w rzeczach – Jak się domyśliłam. – Sasuke, apteczki. Gdy w
końcu ją znalazłam wyszłam z namiotu a moje nagie stopy weszły na pokrytą mokra
trawą ziemie. Zaczynało padać, a ja musiałam opatrywać jakiegoś lwa. Właściwie
to, dlaczego miałam to robić? Był ranny mogłam pozwolić mu po prostu zdechnąć.
To nie moja sprawa.
Jednak coś w
mojej pustej głowie kazało mi klęknąć przed zwierzęciem i opatrzyć jego głęboka
ranę w podbrzuszu. Skończywszy pogłaskałam odruchowo grzbiet lwa a on zamruczał
z przyjemności. Miał taka miękką i miłą w dotyku sierść. Pachniał lasem i trochę
mokra sierścią. Był piękny.
- Dziękuje.
– Wybił mnie z zamyślenia podnosząc się do siadu. Miałam jego pysk kilka centymetrów
od siebie. Mógł mnie z łatwością zjeść…
- Mai
uciekaj! – Usłyszałam przestraszony pisk Hotaru, gdy lew dostał kilkoma
kamykami w głowę. Pan Fumihiro i córka
daimyo musieli wrócić ze spaceru.
- To nie tak,
nie rzucajcie… - Prosiłam, a zezłoszczony lew ryknął na nich podbiegając do
blondynki w kilku susach. Ta przestraszona rąbnęła tyłkiem o trawę bełkocząc
coś pod nosem. Pięknie…
- Proszę nie
rób im krzywdy… - Burknęłam pod nosem. – Chcieli pomóc. Zjedz mnie… Jeśli coś
się jej stanie spierze misje chłopaków… znowu. – Westchnęłam a kot odwrócił się
do mnie powoli.
- Panienko
Hotaru nic ci nie jest? – Zapytał zatroskany mężczyzna pomagając wstać
dziewczynie.
- Nic…- Burknęła.
– Jestem cała mokra, fuj… - Marudziła.
- Nie jem ludzi, spokojnie. – Odparł. – Dziękuje za
pomoc. Do zobaczenia Mai.
Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia, gdy kot zniknął
w kłębie białego dymu. To był summon? Zaraz skąd znał moje imię?