niedziela, 7 lipca 2013

23. Lew

Było mi strasznie nie wygodnie, miałam wrażenie, że spałam na ziemi. Przeciągnęłam się leniwie i otworzyłam powoli ociężałe powieki. Czułam się okropnie. Szybko zorientowałam się, że nie spałam w moim ciepłym, wygodnym, czystym i pachnącym łóżku, a w zimnym granatowym śpiworze. Nawet nie był mój. Patrzyłam tempo w sufit namiot, jeśli można tak nazwać kawałek zielonkawego materiału i metalowy stelaż.  Próbowałam zebrać do kupy myśli, przypominałam sobie ostatni wieczór i nie były to miłe wspomnienia.  Łapy tego mężczyzny na moim ciele, obleśne usta dotykające mojej skóry, śmierdzący oddech drażniący mój kark. Beznadziejne uczucie bezsilności, niemożność ucieczki.
Potrząsnęłam głową by odpędzić przykre myśli, z obrzydzenia przewracało mi się w żołądku. Podniosłam się ociężale z ziemi, a moje ciało przeszył ból. Moja szyja była poraniona od metalowej obroży, która nadal na niej była. Nie potrafiłam przyzwyczaić się do braku chakry, czułam się pusta w środku. To było frustrujące, czułam się taka mała i bezsilna.
Przeciągając się wyszłam z namiotu i natychmiast złapałam się za brzuch czując nieprzyjemne szczypanie. Podciągnęłam ostrożnie bluzę do góry oglądając swój posiniaczony brzuch, gdy zorientowałam się, że mam na sobie tylko bieliznę i bluzę Sasuke. Ciepły, ciemnogranatowy polar z kapturem, który zawsze ze sobą nosił. Ubranie było przesiąknięte jego zapachem. Słodkim, delikatnym. Pachniał trochę jak cynamon pomieszany z cytrusowym zapachem płynu do płukania tkanin, potrafiło zawrócić w głowie.
Dotknęłam opuszkami palców swojego pokaleczonego brzucha i przypomniałam sobie jak te otarcia i siniaki znalazły się na mojej skurzę. Zacisnęłam pospiesznie powieki by powstrzymać napływające łzy. Nie miałam zamiaru płakać. Byłam kunoichi, musiałam nauczyć się walczyć ze słabościami. Przygotować się na to, że nie każdą misja pójdzie gładko i prosto. Wzięłam kilka głębokich wdechów, policzyłam powoli w myślach do dziesięciu i otworzyłam oczy.
Rozejrzałam się po okolicy. Przygaszone ognisko, trzy namioty i wóz, a obok nasz koń. Gdzie wszyscy poszli? Gdzie Hotaru i pan Fumihiro? Uformowałam pospiesznie kilka pieczęci i uderzyłam się w czoło. Zapomniałam, że nie mogłam używać chakry. Westchnęłam siadając zrezygnowana przy ognisku, przetarłam twarz dłońmi. Zauważyłam mój plecak oparty o belkę drewna i uśmiechnęłam się delikatnie do siebie przypominając sobie, że tylko ja umiem odpieczętowywać moje zwoje. O ironio jak mam to zrobić skoro nie mogę używać chakry? Wsadziłam rękę do plecaka i wyciągnęłam ładnie zapakowane dango. Jedna z niewielu rzeczy, których nie zapieczętowałam. Każdy wie, że pieczętowanie jedzenia mu nie służy.
Wyjęłam słodycz z opakowania i zsunęłam zieloną, słodka kulkę zębami z patyczka zjadając ją ze smakiem.  – Mm… pyszne. – Powiedziałam do siebie i aż podskoczyłam, gdy usłyszałam odpowiedź.
- Dango jest całkiem dobre chodź nie przepadam za słodyczami. – Mruknął niski męski głos a ja rozejrzałam się w poszukiwaniu jego źródła. – Raczej jestem koneserem świeżego mięsa. Swoja droga chyba powinnaś się ubrać będzie padało. – Oznajmił a ja mimowolnie spojrzałam w niebo, na którym zbierały się burzowe chmury.
- Rzeczywiście… - Westchnęłam, a przy moim uchu coś ryknęło aż podskoczyłam widząc kontem oka rudą grzywę lwa. Skamieniałam.
- Opatrz mnie. – Rozkazał. Padając ociężale przed moimi stopami.
Przestraszona przez chwile patrzyłam na zwierzę zastanawiając się jak się tu znalazł i dlaczego gadał… Może miałam jakieś przesłuchy?
Westchnęłam wstając i powoli idąc tyłem by nie spuszczać kota z oczu weszłam do namiotu, po czym zaczęłam szukać w rzeczach – Jak się domyśliłam. – Sasuke, apteczki. Gdy w końcu ją znalazłam wyszłam z namiotu a moje nagie stopy weszły na pokrytą mokra trawą ziemie. Zaczynało padać, a ja musiałam opatrywać jakiegoś lwa. Właściwie to, dlaczego miałam to robić? Był ranny mogłam pozwolić mu po prostu zdechnąć. To nie moja sprawa.
Jednak coś w mojej pustej głowie kazało mi klęknąć przed zwierzęciem i opatrzyć jego głęboka ranę w podbrzuszu. Skończywszy pogłaskałam odruchowo grzbiet lwa a on zamruczał z przyjemności. Miał taka miękką i miłą w dotyku sierść. Pachniał lasem i trochę mokra sierścią. Był piękny.
- Dziękuje. – Wybił mnie z zamyślenia podnosząc się do siadu. Miałam jego pysk kilka centymetrów od siebie. Mógł mnie z łatwością zjeść…
- Mai uciekaj! – Usłyszałam przestraszony pisk Hotaru, gdy lew dostał kilkoma kamykami w głowę.  Pan Fumihiro i córka daimyo musieli wrócić ze spaceru.
- To nie tak, nie rzucajcie… - Prosiłam, a zezłoszczony lew ryknął na nich podbiegając do blondynki w kilku susach. Ta przestraszona rąbnęła tyłkiem o trawę bełkocząc coś pod nosem. Pięknie…
- Proszę nie rób im krzywdy… - Burknęłam pod nosem. – Chcieli pomóc. Zjedz mnie… Jeśli coś się jej stanie spierze misje chłopaków… znowu. – Westchnęłam a kot odwrócił się do mnie powoli.
- Panienko Hotaru nic ci nie jest? – Zapytał zatroskany mężczyzna pomagając wstać dziewczynie.
- Nic…- Burknęła. – Jestem cała mokra, fuj… - Marudziła.
- Nie jem ludzi, spokojnie. – Odparł. – Dziękuje za pomoc. Do zobaczenia Mai.
Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia, gdy kot zniknął w kłębie białego dymu. To był summon? Zaraz skąd znał moje imię?
>