To wszystko, co powiedział Sasuke
zdawałoby się niewiarygodne i niemożliwe, ale nie tu. Czasem wydaje mi się, że
w tym miejscu wszystko jest możliwe. Ten świat jest zupełnie inny od tego, w
którym żyłam do tej pory. Każda sekunda, minuta, godzina, dzień był inny niż
te, które przeżyłam dotychczas. Wspaniałe umiejętności i siła, jaką nabyłam
przez ten czas, ludzi i miejsca, jakie poznałam. To wszystko przypomina piękny
sen, z którego nie miałam zamiaru się budzić.
Od tamtej
rozmowy w lesie minął tydzień, a ja powoli zaczynałam przekonywać się do
Itachiego. Chłopcy wyjaśnili mi, dlaczego się ukrywa i nikt nie wie o tym, że
żyje, no poza członkami rady i naszą trójką rzecz jasna. To strasznie
skomplikowane. Itachi jest ciężko chory, choć dzięki Hokage został już prawie
całkowicie wyleczony i w sumie nikt nie wiedział jak wyjaśnić ludziom jego
powrót. Sama nie rozumiem wielu rzeczy dotyczących jego osoby i techniki, która
przywróciła mu życie.
Itachi
spędzał z nami bardzo dużo czasu. Przyglądał się głównie moim treningom, choć
nie mam pojęcia, po co to robił. Może z nudy?
Siedzieliśmy
przy kolacji we czworo. Przy kolacji, którą musiałam sama zrobić, bo inaczej
byśmy się potruli. Tak jak ostatnio, gdy Naruto robił śniadanie. Nie sprawdzić
daty ważności, no proszę was... Co on, zakochany? Cały dzień miałam jakieś
rozstroje żołądka, a Naruto nic. Sasuke twierdzi, że blondyn już się uodpornił,
bo często mu się to zdarzało. Czyli jak często? Jak można przyzwyczaić organizm
do zepsutego jedzenia?
Siedziałam
przy stole jak w letargu, mieszając pałeczkami w ryżu, aż mnie bezczelnie
obudzono.
- Ałła! –
Zleciałam z krzesła. Nie za bardzo wiem, jak, bo każdy siedział na swoim
miejscu nie wykazując niczego, co by mogło wskazywać na jego osobę i śmiał się
głośno. – Który to!? – Popatrzyłam na nich zirytowana masując sobie pośladki.
Wredne żmije!
- Itachi! –
Odpowiedzieli zgodnie dwaj młodsi.
- Co ja? To
nie ja. No, co ty, Mai. Chyba im nie wierzysz? Ja mam rączki tutaj. – Za
śmiechem podniósł ręce w geście obronnym. Wcale mu nie wierzyłam.
Wykwalifikowany shinobi jego pokroju pewnie znał wiele sztuczek.
- Widzę, że
humor dopisuje. –Syknęłam. Nie miałam humoru. Ochoty na zabawę też nie miałam.
Misja. Po co im misja. Dlaczego teraz? Za dwa tygodnie miałam mieć egzamin.
Dlaczego?
- A i
owszem. Co cię gryzie mała? – Powiedział z kpiną w głosie. Dobrze wiedzieli, że
nienawidzę jak się tak do mnie mówi, a i tak mnie w ten sposób nazywali
nagminnie. Debile.
- Wszy mnie
gryzą jak na was patrzę. – Wstałam i poszłam do pokoju trzaskając drzwiami.
Walnęłam się na łózko, zła na cały świat. Po chwili usłyszałam pukanie. Czy oni
nie mogli dać mi spokoju?
- Mai,
przepraszam. Nie powinienem. Powinienem zrobić to subtelniej. Wybacz. – Wszedł
do pokoju i przysiadł na łóżku obok mnie.
- Zapraszał
cię tu ktoś? – Warknęłam na niego, poirytowana. Nie wiem, czemu właściwie to
zrobiłam. Miałam zły humor. Ta pożegnalna kolacja to był głupi pomysł.
- No już. –
Przytulił mnie i uśmiechnął się ciepło. – Mai poradzisz sobie. Jak chcesz to
możemy razem trenować przez te dwa tygodnie. – Odparł tym swoim spokojnym
tonem. Lubiłam słuchać jego głosu był taki spokojny, ciepły.
- Skąd…? –
Nie dał mi skończyć, przetrącił delikatnie palcem mój nos i odparł.
– Skąd wiem,
co cię martwi? Od trzech dni chodzisz nie w sosie Mai. Czyli od dnia, w którym
ci powiedzieli, że jutro z rana ruszają na misje. Jestem bardzo spostrzegawczy.
To jak jutro o dziewiątej za moim domem, na placu? – Znowu się uśmiechnął. –
Moglibyście nie podsłuchiwać? My tu z Mai prowadzimy poważną rozmowę, zajmijcie
się sobą dzieciaki. – Wstał i podszedł do drzwi, zza których wylecieli Sasuke i
Naruto, lądując na mojej drewnianej podłodze jeden na drugim. I to mają być
shinobi? Żenada.
– Cześć Mai.
– Wybąkał blondyn leżąc na młodszym Uchiha. Przekomiczny widok.
– Głupku
złaź zemnie dusisz mnie! – Krzyczał miotający się szatyn. – Naruto ile ty
ważysz? Złaź!
Staliśmy nad
nimi z Itachim i pękaliśmy ze śmiechu. Jakoś mi się nie spieszyłoby im pomóc,
koledze obok też chyba nie.
– To kara za
podsłuchiwanie. – Odparłam powstrzymując śmiech, a Itachi pomógł im się
podnieść.
Potem
jeszcze długo rozmawialiśmy, a ja zasnęłam na kanapie wtulona… em nie pamiętam,
w kogo.
W każdym
razie obudziłam się rano we własnym łóżku. Dom bez Naruto wydawał się taki
smutny. Bez rozwrzeszczanego blondyna nawet śniadanie nie smakowało tak samo
dobrze. Kurde nie było go parę godzin, a ja już tęskniłam…eh.
Po strasznie
meczącym treningu z Uchihą. Wierzcie lub nie, ale to cholerny perfekcjonista.
Nie pozwalał mi skończyć do póki nie zrobiłam idealnie tego, co chciał.
Myślałam, że tam umrę. Trening miał trwać do pierwszej po południu, ale
przedłużył się do szesnastej przez, jak to określił Itachi, moją nieudolność.
Wróciłam do
domu padnięta, nie miałam nawet siły czegoś zjeść. Walnęłam się na kanapie w
salonie i leżałam. Czułam każdą kończynę każdy mięsień mego biednego, obolałego
ciała. Dawno tak ciężkiego treningu nie przeszłam, a on powiedział, że to
dopiero rozgrzewka. Ratujcie mnie, on mnie zabije. Nie dożyje egzaminu.
Leżałam
sobie tak, bezwładnie i bez celu jakąś duszą chwile, gdy ktoś zaczął pukać do
drzwi. Yh, akurat dziś musiał się ktoś napatoczyć.
Ociężale
wstałam z kanapy i poczłapałam się do drzwi otworzyłam je i z nie miłym tonem,
wybąkałam. - Cooooo?
W drzwiach
stanął Kiba wraz z Akamaru. - Przyszliśmy nie w porę? – Zapytał niepewnym
głosem. – Słyszałem, że chłopaki na misji, wiec przyszedłem potowarzyszyć. –
Uśmiechnął się ciepło.
- Nie, nie.
Wchodź, po prostu miałam strasznie ciężki trening, niedawno wróciłam i mnie
wszystko boli. – Wpuściłam ich do domu i gestem zaprosiłam do salonu. – Herbaty?
Tak, mniej
więcej wyglądał cały kolejny tydzień mojego nędznego życia. Jakieś pięć dni
przed powrotem chłopaków i moim egzaminem. Kiba wyciągnął mnie na spacer po
treningu. Nie wiem, jakim cudem się zgodziłam. Inuzuka oprowadzał mnie po
swoich ulubionych miejscach. Lubiłam spędzać z nim czas. Był poniekąd podobny
do Naruto. Miły, zabawny, z dystansem do siebie. Potrafił z łatwością wywołać
uśmiech na mojej twarzy. Po za tym był strasznie przystojny. No dobra nie będę
się oszukiwać, Kiba mi się podobał, a teraz, gdy bardziej go poznałam, gdy
spędzaliśmy ze sobą tyle czasu, przekonałam się do niego.
Po jakimś czasie przysiedliśmy na
trawie jednej z Konohańskich łąk. Zaczęliśmy rozmowę o „niczym”. Akamaru biegał
za patykiem, który na zmianę z Kibą rzucaliśmy z dużą siłą przed siebie.
- To pies ninja, a bawi się jak
normalny szczeniak. – Powiedziałam patrząc z radością na szczęśliwego psiaka.
- Przede wszystkim to mój
przyjaciel, a to, że się czasem lubi pobawić, nie czyni z niego gorszego od
innych.
- Rozumiem. Pewnie miło jest mieć
kogoś, komu można bezgranicznie ufać, prawda.
- Ty się mnie pytasz? Sama tego nie
wiesz? Nie ufasz bratu, czy Sasuke?
- To nie tak, że nie ufam… To jest
trochę skomplikowane. Em, w przeszłości można powiedzieć, iż nie miałam
prawdziwych przyjaciół. W miejscu, w którym żyłam było trochę inaczej niż tu.
Nie chce mi się tego tłumaczyć.
- Eh rozumiem. Nie spotkałaś tam tak
wspaniałych osób jak ja. – Wybuchnął śmiechem.
- Dokładnie. – Również zaczęłam się
śmiać.
- Mai… - Zaczął się jąkać. - Bo ja…,
jeśli chcesz … to mogę być twoim przyjacielem, nie zawiodę cię obiecuje.
- Nie obiecuj, ludzie zawsze łamią
obietnice.
- Albo wiesz, co… - Przysunął się do
mnie i najnormalniej w świecie, delikatnie pocałował w usta. Byłam oszołomiona
nie wiedziałam, co mam zrobić. – Nie chce być tylko przyjacielem. Chce być kimś
więcej. – Położył czule dłoń na moim policzku, popatrzył w oczy, a we mnie
zaczęło się gotować. Nie wiedziałam, co mam robić. Po chwili znów mnie
pocałował. Tym razem odważniej, a ja oddałam pocałunek bez zastanowienia.