wtorek, 5 czerwca 2012

18. Ciężki tydzień.

To wszystko, co powiedział Sasuke zdawałoby się niewiarygodne i niemożliwe, ale nie tu. Czasem wydaje mi się, że w tym miejscu wszystko jest możliwe. Ten świat jest zupełnie inny od tego, w którym żyłam do tej pory. Każda sekunda, minuta, godzina, dzień był inny niż te, które przeżyłam dotychczas. Wspaniałe umiejętności i siła, jaką nabyłam przez ten czas, ludzi i miejsca, jakie poznałam. To wszystko przypomina piękny sen, z którego nie miałam zamiaru się budzić.
Od tamtej rozmowy w lesie minął tydzień, a ja powoli zaczynałam przekonywać się do Itachiego. Chłopcy wyjaśnili mi, dlaczego się ukrywa i nikt nie wie o tym, że żyje, no poza członkami rady i naszą trójką rzecz jasna. To strasznie skomplikowane. Itachi jest ciężko chory, choć dzięki Hokage został już prawie całkowicie wyleczony i w sumie nikt nie wiedział jak wyjaśnić ludziom jego powrót. Sama nie rozumiem wielu rzeczy dotyczących jego osoby i techniki, która przywróciła mu życie.
Itachi spędzał z nami bardzo dużo czasu. Przyglądał się głównie moim treningom, choć nie mam pojęcia, po co to robił. Może z nudy?
Siedzieliśmy przy kolacji we czworo. Przy kolacji, którą musiałam sama zrobić, bo inaczej byśmy się potruli. Tak jak ostatnio, gdy Naruto robił śniadanie. Nie sprawdzić daty ważności, no proszę was... Co on, zakochany? Cały dzień miałam jakieś rozstroje żołądka, a Naruto nic. Sasuke twierdzi, że blondyn już się uodpornił, bo często mu się to zdarzało. Czyli jak często? Jak można przyzwyczaić organizm do zepsutego jedzenia?
Siedziałam przy stole jak w letargu, mieszając pałeczkami w ryżu, aż mnie bezczelnie obudzono.
- Ałła! – Zleciałam z krzesła. Nie za bardzo wiem, jak, bo każdy siedział na swoim miejscu nie wykazując niczego, co by mogło wskazywać na jego osobę i śmiał się głośno. – Który to!? – Popatrzyłam na nich zirytowana masując sobie pośladki. Wredne żmije!
- Itachi! – Odpowiedzieli zgodnie dwaj młodsi.
- Co ja? To nie ja. No, co ty, Mai. Chyba im nie wierzysz? Ja mam rączki tutaj. – Za śmiechem podniósł ręce w geście obronnym. Wcale mu nie wierzyłam. Wykwalifikowany shinobi jego pokroju pewnie znał wiele sztuczek.
- Widzę, że humor dopisuje. –Syknęłam. Nie miałam humoru. Ochoty na zabawę też nie miałam. Misja. Po co im misja. Dlaczego teraz? Za dwa tygodnie miałam mieć egzamin. Dlaczego?
- A i owszem. Co cię gryzie mała? – Powiedział z kpiną w głosie. Dobrze wiedzieli, że nienawidzę jak się tak do mnie mówi, a i tak mnie w ten sposób nazywali nagminnie. Debile.
- Wszy mnie gryzą jak na was patrzę. – Wstałam i poszłam do pokoju trzaskając drzwiami. Walnęłam się na łózko, zła na cały świat. Po chwili usłyszałam pukanie. Czy oni nie mogli dać mi spokoju?
- Mai, przepraszam. Nie powinienem. Powinienem zrobić to subtelniej. Wybacz. – Wszedł do pokoju i przysiadł na łóżku obok mnie.
- Zapraszał cię tu ktoś? – Warknęłam na niego, poirytowana. Nie wiem, czemu właściwie to zrobiłam. Miałam zły humor. Ta pożegnalna kolacja to był głupi pomysł.
- No już. – Przytulił mnie i uśmiechnął się ciepło. – Mai poradzisz sobie. Jak chcesz to możemy razem trenować przez te dwa tygodnie. – Odparł tym swoim spokojnym tonem. Lubiłam słuchać jego głosu był taki spokojny, ciepły.
- Skąd…? – Nie dał mi skończyć, przetrącił delikatnie palcem mój nos i odparł.
– Skąd wiem, co cię martwi? Od trzech dni chodzisz nie w sosie Mai. Czyli od dnia, w którym ci powiedzieli, że jutro z rana ruszają na misje. Jestem bardzo spostrzegawczy. To jak jutro o dziewiątej za moim domem, na placu? – Znowu się uśmiechnął. – Moglibyście nie podsłuchiwać? My tu z Mai prowadzimy poważną rozmowę, zajmijcie się sobą dzieciaki. – Wstał i podszedł do drzwi, zza których wylecieli Sasuke i Naruto, lądując na mojej drewnianej podłodze jeden na drugim. I to mają być shinobi? Żenada.
– Cześć Mai. – Wybąkał blondyn leżąc na młodszym Uchiha. Przekomiczny widok.
– Głupku złaź zemnie dusisz mnie! – Krzyczał miotający się szatyn. – Naruto ile ty ważysz? Złaź!
Staliśmy nad nimi z Itachim i pękaliśmy ze śmiechu. Jakoś mi się nie spieszyłoby im pomóc, koledze obok też chyba nie.
– To kara za podsłuchiwanie. – Odparłam powstrzymując śmiech, a Itachi pomógł im się podnieść.
Potem jeszcze długo rozmawialiśmy, a ja zasnęłam na kanapie wtulona… em nie pamiętam, w kogo.
W każdym razie obudziłam się rano we własnym łóżku. Dom bez Naruto wydawał się taki smutny. Bez rozwrzeszczanego blondyna nawet śniadanie nie smakowało tak samo dobrze. Kurde nie było go parę godzin, a ja już tęskniłam…eh.
Po strasznie meczącym treningu z Uchihą. Wierzcie lub nie, ale to cholerny perfekcjonista. Nie pozwalał mi skończyć do póki nie zrobiłam idealnie tego, co chciał. Myślałam, że tam umrę. Trening miał trwać do pierwszej po południu, ale przedłużył się do szesnastej przez, jak to określił Itachi, moją nieudolność.
Wróciłam do domu padnięta, nie miałam nawet siły czegoś zjeść. Walnęłam się na kanapie w salonie i leżałam. Czułam każdą kończynę każdy mięsień mego biednego, obolałego ciała. Dawno tak ciężkiego treningu nie przeszłam, a on powiedział, że to dopiero rozgrzewka. Ratujcie mnie, on mnie zabije. Nie dożyje egzaminu.
Leżałam sobie tak, bezwładnie i bez celu jakąś duszą chwile, gdy ktoś zaczął pukać do drzwi. Yh, akurat dziś musiał się ktoś napatoczyć.
Ociężale wstałam z kanapy i poczłapałam się do drzwi otworzyłam je i z nie miłym tonem, wybąkałam. - Cooooo?
W drzwiach stanął Kiba wraz z Akamaru. - Przyszliśmy nie w porę? – Zapytał niepewnym głosem. – Słyszałem, że chłopaki na misji, wiec przyszedłem potowarzyszyć. – Uśmiechnął się ciepło.
- Nie, nie. Wchodź, po prostu miałam strasznie ciężki trening, niedawno wróciłam i mnie wszystko boli. – Wpuściłam ich do domu i gestem zaprosiłam do salonu. – Herbaty?
Tak, mniej więcej wyglądał cały kolejny tydzień mojego nędznego życia. Jakieś pięć dni przed powrotem chłopaków i moim egzaminem. Kiba wyciągnął mnie na spacer po treningu. Nie wiem, jakim cudem się zgodziłam. Inuzuka oprowadzał mnie po swoich ulubionych miejscach. Lubiłam spędzać z nim czas. Był poniekąd podobny do Naruto. Miły, zabawny, z dystansem do siebie. Potrafił z łatwością wywołać uśmiech na mojej twarzy. Po za tym był strasznie przystojny. No dobra nie będę się oszukiwać, Kiba mi się podobał, a teraz, gdy bardziej go poznałam, gdy spędzaliśmy ze sobą tyle czasu, przekonałam się do niego.
Po jakimś czasie przysiedliśmy na trawie jednej z Konohańskich łąk. Zaczęliśmy rozmowę o „niczym”. Akamaru biegał za patykiem, który na zmianę z Kibą rzucaliśmy z dużą siłą przed siebie.
- To pies ninja, a bawi się jak normalny szczeniak. – Powiedziałam patrząc z radością na szczęśliwego psiaka.
- Przede wszystkim to mój przyjaciel, a to, że się czasem lubi pobawić, nie czyni z niego gorszego od innych.
- Rozumiem. Pewnie miło jest mieć kogoś, komu można bezgranicznie ufać, prawda.
- Ty się mnie pytasz? Sama tego nie wiesz? Nie ufasz bratu, czy Sasuke?
- To nie tak, że nie ufam… To jest trochę skomplikowane. Em, w przeszłości można powiedzieć, iż nie miałam prawdziwych przyjaciół. W miejscu, w którym żyłam było trochę inaczej niż tu. Nie chce mi się tego tłumaczyć.
- Eh rozumiem. Nie spotkałaś tam tak wspaniałych osób jak ja. – Wybuchnął śmiechem.
- Dokładnie. – Również zaczęłam się śmiać.
- Mai… - Zaczął się jąkać. - Bo ja…, jeśli chcesz … to mogę być twoim przyjacielem, nie zawiodę cię obiecuje.
- Nie obiecuj, ludzie zawsze łamią obietnice.
- Albo wiesz, co… - Przysunął się do mnie i najnormalniej w świecie, delikatnie pocałował w usta. Byłam oszołomiona nie wiedziałam, co mam zrobić. – Nie chce być tylko przyjacielem. Chce być kimś więcej. – Położył czule dłoń na moim policzku, popatrzył w oczy, a we mnie zaczęło się gotować. Nie wiedziałam, co mam robić. Po chwili znów mnie pocałował. Tym razem odważniej, a ja oddałam pocałunek bez zastanowienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

>