Patrzyłem jak
odchodzi. Ta dziewczyna była inna, inna niż wszystkie, które znałem. Była taka…
podobna do mnie.
- Naruto,
czy ty się nie urodziłeś po północy?
- Tak. –
Odpowiedziałem uśmiechając się do siebie.
- Nie
sądzisz, że to dziwne? Pół godziny, a może mniej to trochę mało. – Zapytał
wstając z trawnika.
-
Rzeczywiście, powinniśmy iść do Hokage. Może ona będzie coś o tym wiedziała. –
Wytrzepałem spodnie z trawy spoglądając w niebo. Zapowiadał się ładny dzień.
- Tak,
najlepiej od razu. Coś nie tak, Naruto?
- Che, jak
tak teraz o tym mówisz to, ona bardzo przypomina mi…
Weszłam do
gmachu szpitala, podchodząc do recepcji zapytałam miło wyglądającej, starszej pielęgniarki
gdzie znajdę Hokage. Po krótkiej, ale treściwej rozmowie ruszyłam w
poszukiwaniu pokoju 602. Weszłam schodami na trzecie piętro, biały sterylny
korytarz wszystkie drzwi nie różniły się niczym prócz numeru. Pokój 595, 596,
597, … 601, i w końcu 602.
Zapukałam do
białych drzwi z napisem „ordynator”.
- Wejść! –
Usłyszałam stanowczy głos blondynki.
- Dzień
dobry Hokage-sama. Ja przyszłam, bo mieliśmy trening i… Czy mogłabyś to
obejrzeć? - Wskazałam palcem na moją prawą łydkę.
- Oczywiście
siadaj, zdejmij bandaż dziecko, zaraz do ciebie podejdę.
Siedziała
przy biurku jeszcze chwilę i podpisywała jakieś papiery. Podniosła pokaźny plik
zapisanych kartek, uderzyła nim delikatnie o biurko by uporządkować niesforne
dokumenty.
- No, skończone.
Pokaż no, co się stało?
- Jak już
mówiłam, trening. No i nie zdążyłam uniknąć ataku Naruto.
- Rozumiem,
czyli zaczęliście na poważnie trenować, co?
-Tak. Naruto
powiedział mi, że kazałaś im mnie odizolować. Dlaczego?
- Nie
chciałam byś była zbyt łatwym celem.
- Celem?
- To
skomplikowane, może kiedyś ci wyjaśnię.
- Rozumiem…
- Westchnęłam. - Hokage-sama chciałabym wziąć udział w tegorocznych egzaminach
na genina.
- Jeśli tego
chcesz, a chłopcy nie mają nic przeciwko, to nie ma problemu.
- Kiedy dokładnie
jest egzamin?
- Hm…Z tego,
co pamiętam to będzie 27 listopada o dziewiątej rano w budynku akademii.
Gotowe, nie będzie śladu. – Uśmiechnęła się ciepło do mnie.
-Dziękuje.
Będę już szła, do widzenia. – Odparłam radośnie.
-Do
widzenia. – Machnęła ręka na do widzenia wracając do biurka.
Wyszłam ze
szpitala i wróciłam do swojego pokoju. Wzięłam zimny prysznic i poszłam spać,
byłam wykończona treningiem.
Obudziłam
się zapłakana, z krzykiem, byłam cała roztrzęsiona. Nie wiedziałam, co się
dzieje, nie mogłam sobie przypomnieć, co mi się śniło, co doprowadziło mnie do
takiego stanu. Bałam się, ale czego? Nie mogłam zasnąć. Wzięłam szybki
prysznic, ubrałam się w codzienne ciuchy i wyszłam przez okno. Wspięłam się po
ścianie na dach budynku. Tęskniłam. Za moją muzyką, ukochanymi zespołami, tym
stanem. Wtedy nic się nie liczyło. Tak uciekałam od problemów, szukałam
wewnętrznego spokoju. Tworzyłam swój własny zamknięty świat, w którym byłam
bezpieczna.
Zaczęłam
nucić pod nosem moją ulubioną piosenkę siedząc na skraju budynku i wymachując
luźno spuszczonymi nogami jak małe dziecko. Musiałam się uspokoić, wyładować
złość i frustracje. Treningi bardzo pomogły mi znaleźć nowy sposób na
wyciszenie. Chwila kontemplacji, kilka głębokich wdechów to lepszy sposób od
tego poprzedniego… Choć nauczyłam się żyć z bólem, z brakiem zaufania, ze
smutkiem i samotnością, nadal nie czułam spokoju.
Przez natłok
myśli nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęło padać, byłam cała przemoczona.
Siedziałam tam dalej, nie przejmując się dyskomfortem, jaki sprawiały
przemoczone ubranie i włosy. W końcu zaczęłam płakać, coś we mnie pękło.
Krzyczałam do tej głupiej góry. Właściwie to wszystko było takie jakieś głupie
i wkurwiające. - Dlaczego ja? Za co? Co ja wam zrobiłam! - To było śmieszne.
Krzyczałam do góry, do tych twarzy, do nich. Jak by to była ich wina.
Przecież ja nie znałam pozostałych Hokage ani oni mnie. Prawda?
Nagle
zerwałam się i zaczęłam biec, biegłam i biegłam. Skakałam po dachach budynków,
budzącej się do życia wioski, zaczynało świtać. Przekroczyłam jej granice
wbiegłam do lasu, nie wiedziałam gdzie biegnę, chciałam stąd po prostu uciec.
Zatrzymałam się przed tym miejscem… Przed tym miejscem, w którym znalazłam się
pierwszego dnia. Dopiero teraz to zauważyłam, jakoś wcześniej nie miałam czasu
się jej przyjrzeć. Nad ogromnymi drzwiami widniał napis.
- „Świątynia
przeznaczenia”, to jakiś żart!? - Mówiłam sama do siebie. Weszłam do środka. -
Unmei, unmei!? - Zaczęłam się śmiać. - Więc może ktoś mi powie, jakie jest moje
przeznaczenie? Jestem szmata, którą można wytrzeć podłogę!? Nikomu
niepotrzebna, sama…- Ciągnęłam dalej pociągając nosem. - Dlaczego, dlaczego
moje życie jest jedną wielka pomyłką? Kim jestem, co tu robię? Chcę wrócić do
domu!
Zaczęłam
walić w ściany, próbowałam znaleźć jakiś przycisk, drzwi, cokolwiek. Chciałam
wrócić skąd przyszłam. Nieważne, że tam niebyło mi dobrze, przynajmniej znałam
otoczenie, ludzi, wiedziałam jak się przed tym bronić, jak uciec. Tu nie znałam
nikogo i niczego. To miejsce było dziwne, za dobre, za spokojne, za idealne dla
mnie.
Robiłam tak
przez parę, jak się okazało, godzin. Zachowywałam się tak, jak by mi odbiło. W
końcu przestałam. Padłam na kolana, schowałam twarz w dłonie, skuliłam się i
płakałam. Płakałam, bo co innego miałam robić? Niebyło żadnego wyjścia,
ucieczki, niczego. Wstałam na równe nogi popatrzałam jeszcze raz na te ściany,
teraz nie widziałam tego, co wtedy. Tej historii na ścianach. Może mi się
przewidziało. Może to wszystko to tylko głupi sen.
Nagle
poczułam czyjaś dłoń na ramieniu. Nie poczułam wcześniej żadnej obecności,
wystraszyłam się. W odruchu obronnym złapałam za nieznajomą rękę, przerzucając
nieznajomego przez ramie. Chłopak uderzył porządnie w posadzkę, a ja usłyszałam
tylko huk i znajomy głos.
- Ałła!
Dobrze się czujesz Mai? – Syknął piorunując mnie wzrokiem.
- Sa-Sasuke?
Co ty tu robisz? – Byłam zdziwiona jego obecnością tutaj.
- Szukaliśmy
cię. Mała zapomniałaś o treningu? – Usłyszałam za sobą, drugi tak znajomy mi
głos.
- Nie, no
przecież miał być o dziewiątej. – Odparłam rozkojarzona.
- Jest po
dziesiątej, zaczęliśmy się martwić. - Dodał zbierając przyjaciela z podłogi.
- Więc
zaczęliśmy cię szukać. - Skończył za niego Sasuke otrzepując się z kurzu.
-
Przepraszam, nie zauważyłam was i przestraszyłam się. - Otarłam szybko i
niedbale łzy spływające po policzkach.
- Nie ma
sprawy. Coś się stało? Płakałaś? – Dopytywał kruczowłosy.
- Nie, nic
takiego. – Burknęłam. Nie miałam zamiaru się tłumaczyć.
- Przestań,
przecież widzieliśmy. Nam możesz powiedzieć. - Dodał Naruto.
- Szukałam
drogi do domu, chciałam… Nie wiem, co sobie myślałam, ale to bez sensu. Nie ma
wyjścia, drzwi do domu. Nie ma powrotu. – Jęknęłam spuszczając głowę.
- Che…
Naruto powiedz jej. – Westchnął zrezygnowany. - Naruto! – Krzyknął na blondyna,
ale ten nie reagował kalkulując coś w głowie. - Wieczorem byliśmy u Hokage.
Rozmawialiśmy trochę o tobie Mai i doszliśmy do ciekawego wniosku. Prawda
Naruto!?
Przyglądałam
się mu i próbowałam zrozumieć, o co mu chodzi. Jego oczy, jak zwykle, nic nie
zdradzały. Patrzył na mnie tym pustym spojrzeniem i co jakiś czas spoglądał na
oszołomionego blondyna. Podszedł do niego i nim potrząsnął.
- Powiedz
jej! – Ryknął.
Blondyn
ocknął się, spojrzał mu w oczy i kiwnął twierdząco głową. Zrobił parę kroków w
moja stronę wymijając bruneta. Złapał mnie za rękę i spojrzał głęboko w oczy.
- Mai, ty
jesteś w domu.
- Jak to
jestem w domu? O co ci chodzi?
- Widzisz,
bo miałem kiedyś siostrę… - Przerwał. - Ale ona zniknęła, zaraz po urodzeniu, a
teraz, teraz… Eh, Mai, ty jesteś moja siostrą. – Podrapał się po głowie
zakłopotany. Nie wiedział jak ma się zachować.
-Co?
- To, co
słyszałaś. To ty jesteś moją młodszą siostrą. – Powtórzył.
-Co? –
Powtórzyłam niedowierzając - To, to niemożliwe…- Zaczęłam się cofać. Nie
wiedziałam, co się dzieje. Wleciałam w Sasuke plecami. On mnie objął
zatrzymując. Czułam się jak w transie.
- Spokojnie,
zaraz ci wszystko wyjaśnimy. – Powiedział cicho do mojego ucha chcąc mnie
uspokoić.
- Jak mam
być spokojna!? To jakieś bzdury? - Zaczęłam kręcić głową.
- Mai…
- To
niemożliwe! – Ryknęłam wyrywając się brunetowi i ze łzami w oczach pobiegłam w
stronę drzwi. Nie zatrzymali mnie. Wybiegłam ze świątyni. Zaczęłam biec,
biegłam gdzieś, sama nie wiedziałam gdzie. Nie wiedziałam, co się dzieje.
To jakiś
żart… Czy to możliwe, by to wszystko było kłamstwem. Moje życie nim było?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz