wtorek, 28 sierpnia 2012

19. Dwudziesty siódmy listopada.

Było już po dziewiątej. Właśnie zbierałam się na egzamin. Niestety Naruto nie wrócił jeszcze z misji razem z Sasuke, więc byłam zmuszona iść sama, ponieważ Itachi w sumie nie istniał i nie mógł być tam zemną. Na szczęście był jeszcze Kiba. Mój chłopak. Mam nadzieje, że choć on mnie nie wystawi do wiatru. Nie miałam ochoty iść tam sama. Nie to, że się bałam, ale jednak wolałam mieć obok kogoś, kto mnie wesprze. Nie chciałam ich zawieść. Wszyscy we mnie wierzyli.
Wychodząc wpadłam na zdyszanego Kibe. Naglę poczułam ulgę. Potrzebowałam jego obecności jak nigdy wcześniej.
- Mai. Słońce. – Uśmiechnął się zasapany. – Jak dobrze, że cię złapałem.
- Gdzie się tak spieszysz? – Odwzajemniłam uśmiech patrząc na chłopaka.
- Eh… - Wziął parę głębokich wdechów. – Nie mogę iść z tobą do akademii. Przepraszam.
- Dlaczego? – Miałam wrażenie jak by serce mi stanęło. Nie dam sobie rady sama.
- Musze pomóc siostrze w klinice. Wczoraj ta burza zniszczyła dach i zwierzęta nie mają, gdzie mieszkać. To dla mnie naprawdę ważne. Skarbie wiem, że sobie poradzisz. Jesteś wspaniała. Przyjdę najszybciej jak będę mógł. Obiecuje. - Mówił bardzo szybko, zdenerwowany. Rzeczywiście wczoraj była straszna burza. To dziwne jak na te porę roku tutaj. Przecież mamy już późną jesień.
- No dobrze rozumiem. – Był tak tym przejęty, że nie miałam serca protestować Uśmiechnęłam się do niego ciepło. – No to pędź.
- Mai, jesteś wspaniała. – Ujął moją twarz w dłonie i pocałował mnie czule w usta. - Do zobaczenia piękna. – Pomachał mi jeszcze na pożegnanie w biegu i zniknął za zakrętem.
Odmachałam mu zrezygnowana i poczłapałam w stronę akademii ninja niechętnie.
Kiba może i był narwany oraz roztrzepany, ale miał mnóstwo pozytywnych cech. Podobnie jak Naruto potrafił wywołać uśmiech na mojej twarzy w zawrotnym tempie. Lubiłam jego osobowość i sposób bycia. Był wspaniałym facetem i zupełnym przeciwieństwem Shetha, mojego byłego chłopaka. Tajemniczego, mrocznego i podstępnego drania, bożyszcza wszystkich nastolatek. Na szczęście to był już zamknięty rozdział. Nie było, co wspominać. Wracanie do tamtych chwil było nie tylko niemiłe, ale i bolesne. Cieszyłam się, że los postawił na mojej drodze Inuzuke. Dzięki niemu nawet mordercze treningi Itachiego nie potrafiły zepsuć mi humoru. Nic nie potrafiło, prócz dzisiejszego egzaminu. Od paru dni chodziłam poddenerwowana. Bałam się, że mi się nie uda, że coś pomieszam, że zawiodę wszystkich. Nikt mi nie powiedział jak to ma wyglądać. Wiedziałam tyle, że mam się tu stawić, pod salą trzysta trzynaście, punkt dziesiąta.
Oczywiście przyszłam trochę wcześniej. Na korytarzu pałętało się z trzydzieścioro adeptów akademii, miej więcej w wieku dwunastu lat. Więc wyróżniałam się na tle reszty znacząco. Cześć siedziała na parapetach lub na podłodze oparci plecami o ściany. Inni biegali po korytarzach bawiąc się jak by nigdy nic. Niektórzy powtarzali nerwowo techniki na sucho. Jakiś chłopiec ze zdenerwowania obgryzał paznokcie stojąc tuż przy drzwiach klasy. Ja zaś przystanęłam przy pierwszym wolnym parapecie opierając się o niego plecami i patrząc w przestrzeń tuż przy sali i uchyliłam okno. Stres wywoływał u mnie nieprzyjemne fale gorąca, a może po prostu za ciepło się ubrałam. Miałam na sobie czarne wysokie buty, na grubej podeszwie. Długie spodnie charakterystyczne dla ninja, na prawym udzie przewiązane białą taśmą i z doczepioną kaburą na broń, do paska z tyłu także miałam doczepioną małą torbę na broń i zwoje. Na górze zaś czarny podkoszulek włożony w spodnie, a na to luźny powyciągany i z szerokim dekoltem w łódkę spływającym na prawe ramie, w kolorze soczystej zieleni z czarno białymi napisami z przodu, sweter. Nie, to jednak był stres.
Pomimo, że nigdy nie przepadałam za szkołą, jako budynkiem w tej było całkiem miło. Może, dlatego że nie była to jednak taka typowa szkoła. Było tu całkiem ładnie. Ściany piaskowo-brązowej barwy, nadawały ciepły i przyjazny klimat miejscu, a podłoga wyłożona kafelkami w ciemnym odcieniu brązu świetnie współgrała z resztą. Delikatny orzeźwiający cytrusowy zapach środków czystości unosił się w powietrzu.
Nie mam pojęcia skąd, ale przed mną pojawił się młody chłopak o czarnych włosach i oczach z opaską liścia przewiązaną na czole. Był niższy ode mnie i miał na szyi przewieszony niebieski, długi szal.
- Cześć. Jesteś Mai prawda? Siostra braciszka Naruto? – Powiedział trochę piskliwym głosem szczerząc się do mnie czternastolatek.
- Braciszka? – Zapytałam zdziwiona. Czy ja o czymś nie wiem?
- Naruto-san jest dla mnie jak starszy brat. Zawsze mi pomagał. Jest wzorem dla mnie. Chce być lepszy niż on. – Odparł pełen entuzjazmu. Czego on się nawdychał?
- Aaa… - Byłam trochę zdziwiona tym wszystkim. Kolejny dowód na to, że kompletnie nic nie wiedziałam o swoim bracie. – Tak, jestem Mai. A ty?
- Konohamaru Sarutobi – Wyciągnął do mnie rękę z uśmiechem.
- Sarutobi? – Uścisnęłam jego dłoń. – Jak Trzeci Hokage?
- Tak. To był mój dziadek. - Uśmiechnął się smutno.
- Ah. Czytałam o nim. Wydawał się być wspaniałym i mądrym człowiekiem.
- Tak był wspaniały. – Zamilkł na chwile jak by się nad czymś zastanawiał. – Czekasz na egzamin?
- Ta… Zaraz się zacznie. - Moja sława mnie wyprzedzała. Nie mogłam być szarą masą w tym kolorowym społeczeństwie?
- Na pewno dasz radę. – Uśmiechnął się do mnie ciepło. Dlaczego wszyscy tu byli tak bardzo i szczerze mili? Zaczynało mnie to przerażać. - W końcu braciszek cię uczył, nie.
- Tak. – Odwzajemniłam uśmiech. - A ty, co tutaj robisz? Przecież już zdałeś egzamin. – Pokazałam na jego ochraniacz.
- Tak. Jestem już chuninem. – Powiedział dumny z siebie. – Jestem tu, bo w wolnym czasie pilnuje ich. Przyszedłem wesprzeć adeptów przed egzaminem.
- Ah. To zobaczymy się po egzaminie. – Drzwi do sali otworzyły się, a z nich wyszedł mężczyzna w zielonej kamizelce shinobi i wysokim kucyku ze szramą na nosie, równoległą do ust.
- Zapraszam na egzamin. – Powiedział spokojnym, stonowanym głosem wskazując na pomieszczenie gestem dłoni, a dzieciaki wleciały do środka jak jakieś rozszalałe tornado.
- Do zobaczenia. – Odwróciłam się na pięcie i skierowałam w stronę sali.
- Będę trzymał kciuki.
- Dzięki. – Machnęłam ręką mu na pożegnanie i zniknęłam za drzwiami. Nauczyciel wszedł za mną i zamknął za sobą drzwi.
Weszłam do środka i zajęłam miejsce, jak cała reszta adeptów. Usiadłam pod oknem, mniej więcej w połowie sali. Miejsce to przypominało trochę sale wykładową. Długie, jasne ławki wygięte w łuk, ustawione piętrowo. Zajmowały ponad połowę klasy. Przed nimi było trochę wolnego miejsca. Po mojej prawej stronie na dole znajdowały się drzwi do sali, a nad nimi zegar. Po lewej zaś duże, szklane okna z białymi, plastikowymi ramami. Zielona tablica była powieszona na wprost mnie i zajmowała niemal całą szerokość wymalowanej w odcieniu jasnej żółci ściany. Przed nią stało dość pokaźne biurko nauczycielskie, meble w klasie były wykonane z jasnego drewna. Wszystko to i podłoga z zielonkawego linoleum tworzyły stonowaną jedność.
Siedziałam sobie tam tak i czekałam aż zacznie się coś dziać czując na sobie spojrzenia innych. Nie dziwiło mnie wcale, że się gapili. No, bo co robiła osoba w moim wieku na takim egzaminie? Zazdrościłam im wszystkim, że mogli tu żyć. Od małego byli przesiąknięci tradycjami i zwyczajami związanymi z światem shinobi, a ja dopiero w tym pomału tonęłam. Coraz bardziej mi się to podobało. Czułam, że to jakaś cześć mnie i mojego życia.
- Nazywam się Iruka Umino, jakby ktoś nie wiedział. Będę wraz z Jiraiyą-sama – W sali rozległ się głuchy szum rozmów. Reakcja dzieci na widok legendarnego Sannina na egzaminie była zrozumiała. Tylko, co on tu robi?- prowadził wasz egzamin. – Odchrząknął by uciszyć uczniów. - Teraz wyjaśnię jak będzie przebiegał test. Najpierw wyczytam nazwisko. Osoba wyczytana podejdzie tu i wykona trzy wybrane przez nas techniki. Gdy każdy już przejdzie przez test zostaną ogłoszone wyniki i wręczone ochraniacze osobą, które zdały egzamin. Następnie zostaniecie przydzieleni do trzyosobowych drużyn pod przewodnictwem jednego z naszych sensei. Wszystko jasne? – Na te słowa w Sali rozległo się chóralne „Tak”. – Więc zaczynajmy. – Wziął do ręki listę z nazwiskami i zaczął wyczytywać. – Atshushi Yoko.
Czytał i czytał, a dzieci podchodziły i wykonywały jego polecenia. Wszystkim szło całkiem nieźle. Gdy Umino doszedł do „N” nie doczekałam się swojego nazwiska. Również, gdy dotarł do nazwisk na „U” nie wyczytał mojej osoby. Może coś pomieszałam? Może to nie dziś.
- A teraz, ostatni, wyjątkowy zdający. Mai Namikaze proszę o podejście. – Popatrzył na mnie przyjaźnie, a w klasie rozległ się dziwny szmer. Aż tak wszystkich zdziwiło moje nazwisko?
Wzięłam głęboki wdech, wstałam i powędrowałam w wyznaczone miejsce.
- Witaj Mai. - Tym razem głos zabrał Sannin. – Dawno cię nie widziałem dziecko. Jak treningi?
- Dobrze. – Odburknęłam. Co to miało być, pogawędka jakaś?
- Widzę, że jesteś zniecierpliwiona. To chyba u was rodzinne. – Zaśmiał się krótko. – Nie przedłużając. Wykonaj proszę Henge no Jutsu.
Skupiłam się i wykonałam technikę zamieniając się w Irukę-sempai.
- Dobrze. Teraz wykonaj Kage Bunshin no Jutsu.
Złożyłam pieczęci i stworzyłam dwa cieniste klony siebie w postaci Umino, bo nie zdążyłam wrócić do swojej postaci.
- Bardzo dobrze. – Powiedział usatysfakcjonowany tym, że nie zmieniłam się w siebie. - Teraz dezaktywuj techniki i wykonaj proszę Kirigakure no Jutsu.
- Co? Jeśli powiem, że nie umiem to, co? – Pff. Skąd wiedział, że Hatake mnie tego nauczył?
- Wiem, że umiesz.
Westchnęłam i wykonałam potrzebne pieczęci, a sala wypełniła się gęstą mgłą. Najwyraźniej moje umiejętności były raportowane Hokage regularnie.
- Dobrze. Możesz wrócić na miejsce. – Mgła zniknęła.
Gdy dezaktywowałam ostatnią technikę w sali rozległy się odgłosy zdumienia. Nie dziwiłam się, to nie było jutsu na poziomie genina.
Wróciłam na miejsce, a Iruka zabrał głos.
- Teraz zostaną ogłoszone wyniki. – Znowu czytanie długiej listy nazwisk. Chyba wszyscy zdali. Tylko, dlaczego ja musiałam być ostatnia? No i dlaczego kazali mi wykonywać inne techniki? To nie sprawiedliwe.
- Na koniec Mai Namikaze. – Wreszcie! – Zapraszam.
Wyszłam na środek. Jiraiya wręczył mi ochraniacz i uściskał. To było bardzo dziwne.
- Jestem z ciebie dumny Mai.
- Aha… Sensei dusisz… - Czułam się trochę niezręcznie.
- Przepraszam. – Zwolnił uścisk rozbawiony.
- Gratuluję. Wszyscy przeszli pomyślnie egzamin. - Wróciłam na swoje miejsce. – Teraz zostanie przedstawiany skład drużyn.
Znowu gadanie. Tym razem nie zostałam wyczytana. Zaraz, jeśli nie będę miała drużyny to, co ja będę robiła?
- Możecie się rozejść. Resztę informacji uzyskacie na spotkaniu z waszym nowym sensei’em. Do widzenia.
Udało się byłam geninem. Koniec stresów. Tylko, co teraz?
Wstałam i skierowałam się ku wyjściu.
- Mai ty zostań. – Usłyszałam głos Jiraiyi za sobą. Super, znowu coś przeskrobałam?
Zaczekaliśmy, aż wszystkie dzieci opuściły klasę. Z ostatnim dzieckiem Iruka wyszedł zamykając za sobą drzwi. Zostałam sama z siwowłosym mężczyzną. Teraz już w pustej i głuchej sali. Podeszłam do biurka, przy którym siedział.
- Jak pewnie zauważyłaś nie zostałaś przydzielona do żadnej z drużyn. To, dlatego, że razem z Tsunade postanowiliśmy, iż w twoim przypadku postąpimy trochę inaczej. Dlatego też twój test był trudniejszy nisz pozostałych. Chciałem sprawdzić czy możesz im dorównać. Uczysz się bardzo szybko. Masz talent po ojcu.
- Dziękuje, ale nie za bardzo rozumiem.
- Naruto jak i Sasuke mają rangę genina, bo nigdy nie przystąpili do egzaminów po napadzie Orochimaru. Co prawda już dawno przerośli umiejętności przeciętnego jonina, ale przepisy to przepisy. Chcieli przystąpić do egzaminów, ale zawsze brakowało im jednego członka. Dlatego ty zostaniesz ich kompanką.
- Ale jak? Oni są silniejsi. Przecież ja prawie nic nie umiem.
- Nie prawda dziecko. Umiesz bardzo wiele, a przy nich nauczysz się jeszcze więcej. Waszym „sensei’em” będzie Itachi jak tylko Tsunade wyjaśni to, że istnieje. Liczę na to, że dorównasz bratu jak i bracią Uchiha Mai i staniecie się jednym z najlepszych zespołów.
Bałam się, że zostanę sama albo, co gorsza przydziela mnie do jakiś dzieci, a tu proszę taka miła niespodzianka. Z resztą to dobre rozwiązanie, znaliśmy się dobrze i umieliśmy ze sobą współpracować. No pomijając Sasuke, z tym zawsze był jakiś problem, ale jakoś to przeżyję.
- Więc co, ty na to? Panowie wszystko już wiedzą. Czekali tylko na to. – Wskazał na ochraniacz, który trzymałam w ręku. Mój ochraniacz. Nawet dostałam go na zielonej taśmie a nie jak większość na niebieskiej. Cóż za wyróżnienie.
- Jasne. To wspaniały pomysł. – Odparłam z uśmiechem.
- W takim razie możesz iść i się chwalić, pani kunoichi. – Powiedział z rozbawieniem w głosie i pogonił mnie do wyjścia.
W korytarzu o dziwo czekał na mnie Konohamaru i moi nowi kompani z drużyny. Podeszłam do nich natychmiast, chowając ochraniacz za siebie.
- Spóźnienie. Przez was musiałam iść sama. – Burknęłam.
- A ta już marudzi. – Skwitował Sasuke.
- Zabawne.- Wywróciłam oczyma.
- Dobra spokój. Nie wytrzymacie pięciu minut bez kłótni? Jak ci poszło siostrzyczko? – Zapytał z uśmiechem.
- Jak to jak. To chyba jasne. – Wyciągnęłam ochraniacz przed siebie z wyszczerzem na twarzy.
- Pff. – O co chodziło Sasuke?
- Miło mi Uchiha, że się cieszysz.
- Trzymałem za ciebie mocno kciuki, więc musiało się udać. – Powiedział entuzjastycznie Konohamaru. Uśmiechał się do mnie strasznie dziwnie.
- No jasne. Niestety moi drodzy panowie będziecie musieli się ze mną użerać jeszcze przez długi czas. – Specjalnie zaakceptowałam i przeciągnęłam słowo „długi”. Popatrzyłam na nich z cwaniackim i trochę psychopatycznym uśmiechem.
- Twoja mina siostrzyczko jest tak przerażająca jak przebywanie z Sasuke, gdy zawali misje. – Wybuchnął śmiechem. Najwyraźniej przypomniał sobie jakąś zabawną sytuację.
- Co ty, masz do mnie głupku?- Oburzył się brunet. Och, ktoś obraził jego dumę? Straszne. Zastanawiam się gdzie on mieścił tak wielkie ego.
- Weź mnie do niego nie porównuj. To zbyt straszne. – Powiedziałam dusząc w sobie rozbawienie widząc jak Sasuke się gotuje ze złości. Zawsze z łatwością wyprowadzałam go z równowagi. To był mój talent.
- Eee… Gratulacja Mai. – Wtrącił się Konohamaru – Załóż go, a nie tak go trzymasz. – Wskazał na ochraniacz w moim ręku.
- Ah dzięki. No tak, jasne. Pomoże mi któryś? Chcę go nosić na szyi, a sama pewnie sobie włosy wplącze. – Odwróciłam się do nich plecami. Myślałam, że Naruto, albo Sarutobi to zrobią, ale nie Pan ciemności nagle zapragnął być miły.
- Dawaj to marudo. – Zabrał mi ochraniacz z ręki, delikatnie odsunął moje włosy i przewiązał mi opaskę na szyi. – Gotowe. – Powiedział jak zawsze zimnym i obojętnym tonem.
- Dzięki…- Jakoś dziwnie się czułam. To był jakiś podstęp?
- Konohamaru chodź zemną muszę iść do Hokage. – Powiedział nagle Naruto.
- No dobra, też miałem do niej w sumie iść. – Powiedział piskliwym głosem. Chyba przechodził mutacje. Szkoda, że Sasuke ma to za sobą. Było by się, z czego pośmiać.
- To ja tez idę.
- Nie no Mai, po co? Idźcie z Sasuke zaraz wrócę do domu.
- Naruto. – Powiedział wyraźnie zły na niego. Pewnie nie miał ochoty spędzać ze mną bez potrzebnie czasu i vice versa.
- Z nim? To ja wole iść sama. – Burknęłam.
- Nie marudź. Słuchaj starszego brata.
- Pff. Starszego. Ile? Dwadzieścia minut?
- Zawsze coś. – Wytknął do mnie język i nie czekając na moją reakcje ruszył w raz z Konohamaru zostawiając nas samych. Super.
- Świetnie. – Jęknęłam.
- Aż tak straszny jestem? – Powiedział brunet swym naturalnie chłodnym tonem.
- Gorzej.
- A.
Coś go ugryzło czy jak? Normalnie to by się odgryzł. Jakaś cięta riposta. Co to miało być to „A”?
- I tak miałam w planach iść do kliniki, więc możesz sobie iść sam do domu.
- Do kliniki? Coś ci jest?
- Nie. Do kliniki dla zwierząt. Wczoraj była straszna burza i pozrywało dach. Kiba poszedł pomóc. Może się na coś przydam.
- A ty, od kiedy udzielasz się społecznie, co? – Och stary dobry Sasuke jednak nic mu nie było. Całe szczęście, zaczynałam się już o niego martwić.
- Od momentu, w którym Naruto kazał mi z tobą iść do domu. Pasuje?
- Tak, idę z tobą.
- Niby, po co?
- Myślę, że przyda im się bardziej osoba, która uniesie więcej niż piórko.
- Ha, ha. Zabawne. Od kiedy wielki Uchiha udziela się społecznie?
- Od mniej więcej tego samego momentu, co ty. A, co?
- Świetnie. Jak już musisz to, chodź. – Wyciągnęłam z kieszeni mały zwój i napisałam na nim do Naruto krótką wiadomość.
„Idziemy do kliniki dla zwierząt pomóc przy naprawach. Jak chcesz możesz dołączyć, albo zabrać Sasuke, bo się uczepił. Pospiesz się, bo go uduszę. Też cię kocham. Mai.”
- Przywołaj jednego ze swoich ptaków, z łaski swojej. – Dodałam kończąc notkę.
- Dobra. Co tam piszesz? – Rozgryzł kciuk i wykonał przywołanie, a na parapecie pojawił się nie wielki sokół.
- Do Naruto. – Przypięłam zwój do nogi zwierzęcia.
- Nie pytałem, do kogo tylko, co. A to różnica. – Otworzył okno na oścież i machnął na ptaka by poleciał.
- Napisałam mu gdzie idziemy, żeby nas nie szukał. Zresztą to chyba nie twoja sprawa, do kogo pisze, ne.
- W sumie nie. No, ale używasz mojego summona. Jak treningi z Itachim?
- Dobrze. Nie spadłam z żadnego drzewa jak na razie. Chyba tylko ty jesteś takim dobrym nauczycielem Panie Uchiha. – Powiedziałam ze śmiechem wychodząc z budynku akademii i kierując się w stronę kliniki, a on szedł tuż obok. Nie wiem, po co. No, ale niech se idzie. Jak już tak bardzo musi. W sumie to może się przydać.
- Długo będziesz mi wypominała ten błąd? – Westchnął ciężko zrezygnowany. Czy jemu było wstyd?
- Hm. – Udawałam, że się zastanawiam. – Aż nie popełnisz kolejnego błędu.
- Och. Czyli, że to jedyny błąd, jaki popełniłem. – Uśmiechnął się z wyższością. Pajac.
- Ta. I to jest irytujące. Ludzie nie są nieomylni.
- Ja jestem. – Powiedział aroganckim tonem. Jak on mnie denerwował, yh.
I tak sobie szliśmy w stronę zachodzącego słońca, a nie to nie ta bajka. To był koszmar a raczej moja prywatna zmora, Uchiha Sasuke.

wtorek, 5 czerwca 2012

18. Ciężki tydzień.

To wszystko, co powiedział Sasuke zdawałoby się niewiarygodne i niemożliwe, ale nie tu. Czasem wydaje mi się, że w tym miejscu wszystko jest możliwe. Ten świat jest zupełnie inny od tego, w którym żyłam do tej pory. Każda sekunda, minuta, godzina, dzień był inny niż te, które przeżyłam dotychczas. Wspaniałe umiejętności i siła, jaką nabyłam przez ten czas, ludzi i miejsca, jakie poznałam. To wszystko przypomina piękny sen, z którego nie miałam zamiaru się budzić.
Od tamtej rozmowy w lesie minął tydzień, a ja powoli zaczynałam przekonywać się do Itachiego. Chłopcy wyjaśnili mi, dlaczego się ukrywa i nikt nie wie o tym, że żyje, no poza członkami rady i naszą trójką rzecz jasna. To strasznie skomplikowane. Itachi jest ciężko chory, choć dzięki Hokage został już prawie całkowicie wyleczony i w sumie nikt nie wiedział jak wyjaśnić ludziom jego powrót. Sama nie rozumiem wielu rzeczy dotyczących jego osoby i techniki, która przywróciła mu życie.
Itachi spędzał z nami bardzo dużo czasu. Przyglądał się głównie moim treningom, choć nie mam pojęcia, po co to robił. Może z nudy?
Siedzieliśmy przy kolacji we czworo. Przy kolacji, którą musiałam sama zrobić, bo inaczej byśmy się potruli. Tak jak ostatnio, gdy Naruto robił śniadanie. Nie sprawdzić daty ważności, no proszę was... Co on, zakochany? Cały dzień miałam jakieś rozstroje żołądka, a Naruto nic. Sasuke twierdzi, że blondyn już się uodpornił, bo często mu się to zdarzało. Czyli jak często? Jak można przyzwyczaić organizm do zepsutego jedzenia?
Siedziałam przy stole jak w letargu, mieszając pałeczkami w ryżu, aż mnie bezczelnie obudzono.
- Ałła! – Zleciałam z krzesła. Nie za bardzo wiem, jak, bo każdy siedział na swoim miejscu nie wykazując niczego, co by mogło wskazywać na jego osobę i śmiał się głośno. – Który to!? – Popatrzyłam na nich zirytowana masując sobie pośladki. Wredne żmije!
- Itachi! – Odpowiedzieli zgodnie dwaj młodsi.
- Co ja? To nie ja. No, co ty, Mai. Chyba im nie wierzysz? Ja mam rączki tutaj. – Za śmiechem podniósł ręce w geście obronnym. Wcale mu nie wierzyłam. Wykwalifikowany shinobi jego pokroju pewnie znał wiele sztuczek.
- Widzę, że humor dopisuje. –Syknęłam. Nie miałam humoru. Ochoty na zabawę też nie miałam. Misja. Po co im misja. Dlaczego teraz? Za dwa tygodnie miałam mieć egzamin. Dlaczego?
- A i owszem. Co cię gryzie mała? – Powiedział z kpiną w głosie. Dobrze wiedzieli, że nienawidzę jak się tak do mnie mówi, a i tak mnie w ten sposób nazywali nagminnie. Debile.
- Wszy mnie gryzą jak na was patrzę. – Wstałam i poszłam do pokoju trzaskając drzwiami. Walnęłam się na łózko, zła na cały świat. Po chwili usłyszałam pukanie. Czy oni nie mogli dać mi spokoju?
- Mai, przepraszam. Nie powinienem. Powinienem zrobić to subtelniej. Wybacz. – Wszedł do pokoju i przysiadł na łóżku obok mnie.
- Zapraszał cię tu ktoś? – Warknęłam na niego, poirytowana. Nie wiem, czemu właściwie to zrobiłam. Miałam zły humor. Ta pożegnalna kolacja to był głupi pomysł.
- No już. – Przytulił mnie i uśmiechnął się ciepło. – Mai poradzisz sobie. Jak chcesz to możemy razem trenować przez te dwa tygodnie. – Odparł tym swoim spokojnym tonem. Lubiłam słuchać jego głosu był taki spokojny, ciepły.
- Skąd…? – Nie dał mi skończyć, przetrącił delikatnie palcem mój nos i odparł.
– Skąd wiem, co cię martwi? Od trzech dni chodzisz nie w sosie Mai. Czyli od dnia, w którym ci powiedzieli, że jutro z rana ruszają na misje. Jestem bardzo spostrzegawczy. To jak jutro o dziewiątej za moim domem, na placu? – Znowu się uśmiechnął. – Moglibyście nie podsłuchiwać? My tu z Mai prowadzimy poważną rozmowę, zajmijcie się sobą dzieciaki. – Wstał i podszedł do drzwi, zza których wylecieli Sasuke i Naruto, lądując na mojej drewnianej podłodze jeden na drugim. I to mają być shinobi? Żenada.
– Cześć Mai. – Wybąkał blondyn leżąc na młodszym Uchiha. Przekomiczny widok.
– Głupku złaź zemnie dusisz mnie! – Krzyczał miotający się szatyn. – Naruto ile ty ważysz? Złaź!
Staliśmy nad nimi z Itachim i pękaliśmy ze śmiechu. Jakoś mi się nie spieszyłoby im pomóc, koledze obok też chyba nie.
– To kara za podsłuchiwanie. – Odparłam powstrzymując śmiech, a Itachi pomógł im się podnieść.
Potem jeszcze długo rozmawialiśmy, a ja zasnęłam na kanapie wtulona… em nie pamiętam, w kogo.
W każdym razie obudziłam się rano we własnym łóżku. Dom bez Naruto wydawał się taki smutny. Bez rozwrzeszczanego blondyna nawet śniadanie nie smakowało tak samo dobrze. Kurde nie było go parę godzin, a ja już tęskniłam…eh.
Po strasznie meczącym treningu z Uchihą. Wierzcie lub nie, ale to cholerny perfekcjonista. Nie pozwalał mi skończyć do póki nie zrobiłam idealnie tego, co chciał. Myślałam, że tam umrę. Trening miał trwać do pierwszej po południu, ale przedłużył się do szesnastej przez, jak to określił Itachi, moją nieudolność.
Wróciłam do domu padnięta, nie miałam nawet siły czegoś zjeść. Walnęłam się na kanapie w salonie i leżałam. Czułam każdą kończynę każdy mięsień mego biednego, obolałego ciała. Dawno tak ciężkiego treningu nie przeszłam, a on powiedział, że to dopiero rozgrzewka. Ratujcie mnie, on mnie zabije. Nie dożyje egzaminu.
Leżałam sobie tak, bezwładnie i bez celu jakąś duszą chwile, gdy ktoś zaczął pukać do drzwi. Yh, akurat dziś musiał się ktoś napatoczyć.
Ociężale wstałam z kanapy i poczłapałam się do drzwi otworzyłam je i z nie miłym tonem, wybąkałam. - Cooooo?
W drzwiach stanął Kiba wraz z Akamaru. - Przyszliśmy nie w porę? – Zapytał niepewnym głosem. – Słyszałem, że chłopaki na misji, wiec przyszedłem potowarzyszyć. – Uśmiechnął się ciepło.
- Nie, nie. Wchodź, po prostu miałam strasznie ciężki trening, niedawno wróciłam i mnie wszystko boli. – Wpuściłam ich do domu i gestem zaprosiłam do salonu. – Herbaty?
Tak, mniej więcej wyglądał cały kolejny tydzień mojego nędznego życia. Jakieś pięć dni przed powrotem chłopaków i moim egzaminem. Kiba wyciągnął mnie na spacer po treningu. Nie wiem, jakim cudem się zgodziłam. Inuzuka oprowadzał mnie po swoich ulubionych miejscach. Lubiłam spędzać z nim czas. Był poniekąd podobny do Naruto. Miły, zabawny, z dystansem do siebie. Potrafił z łatwością wywołać uśmiech na mojej twarzy. Po za tym był strasznie przystojny. No dobra nie będę się oszukiwać, Kiba mi się podobał, a teraz, gdy bardziej go poznałam, gdy spędzaliśmy ze sobą tyle czasu, przekonałam się do niego.
Po jakimś czasie przysiedliśmy na trawie jednej z Konohańskich łąk. Zaczęliśmy rozmowę o „niczym”. Akamaru biegał za patykiem, który na zmianę z Kibą rzucaliśmy z dużą siłą przed siebie.
- To pies ninja, a bawi się jak normalny szczeniak. – Powiedziałam patrząc z radością na szczęśliwego psiaka.
- Przede wszystkim to mój przyjaciel, a to, że się czasem lubi pobawić, nie czyni z niego gorszego od innych.
- Rozumiem. Pewnie miło jest mieć kogoś, komu można bezgranicznie ufać, prawda.
- Ty się mnie pytasz? Sama tego nie wiesz? Nie ufasz bratu, czy Sasuke?
- To nie tak, że nie ufam… To jest trochę skomplikowane. Em, w przeszłości można powiedzieć, iż nie miałam prawdziwych przyjaciół. W miejscu, w którym żyłam było trochę inaczej niż tu. Nie chce mi się tego tłumaczyć.
- Eh rozumiem. Nie spotkałaś tam tak wspaniałych osób jak ja. – Wybuchnął śmiechem.
- Dokładnie. – Również zaczęłam się śmiać.
- Mai… - Zaczął się jąkać. - Bo ja…, jeśli chcesz … to mogę być twoim przyjacielem, nie zawiodę cię obiecuje.
- Nie obiecuj, ludzie zawsze łamią obietnice.
- Albo wiesz, co… - Przysunął się do mnie i najnormalniej w świecie, delikatnie pocałował w usta. Byłam oszołomiona nie wiedziałam, co mam zrobić. – Nie chce być tylko przyjacielem. Chce być kimś więcej. – Położył czule dłoń na moim policzku, popatrzył w oczy, a we mnie zaczęło się gotować. Nie wiedziałam, co mam robić. Po chwili znów mnie pocałował. Tym razem odważniej, a ja oddałam pocałunek bez zastanowienia.

piątek, 18 maja 2012

17. Prawda o Itachim.

Dziś postanowiłam rozejrzeć się w opuszczonej dzielnicy. To światło strasznie mnie nurtowało. Musiałam się dowiedzieć, kto tam był.
Właśnie wracałam z cmentarza, byłam zanieść rodzicom świeże kwiaty na grób – Białe róże, moje ulubione kwiaty. – Teraz stałam przed drzwiami domu Uchiha. Wahałam się by wejść, ale od zawsze miałam tendencje do wtykania nosa tam gdzie nie potrzeba, więc niby, dlaczego tym razem miałoby być inaczej.
Złapałam za klamkę, drzwi były otwarte, weszłam do środka. Powoli i spokojnie, wydając jak najmniej dźwięków zmierzałam w głąb domu. Było tu nad wyraz czysto, jak na opuszczony dom. Fotografie całej rodziny, szczęśliwej rodziny były poustawiane i porozwieszane w korytarzu. Wszystko było stonowane i proporcjonalnie dobrane. W przestronnym, jasnym holu, ściany wymalowane były na beżowo, wyglądały na niedawno odnowione. Jasne deski na podłodze wspaniale współgrały z meblami w trochę ciemniejszym odcieniu dębu. Wzięłam jedno ze zdjęć z komody do ręki. Na fotografii były cztery postaci: rodzice Sasuke, on i jego brat Itachi.
- Dlaczego ktoś trzymał tu zdjęcia tego mordercy? – Pomyślałam. – To nie dorzeczne, na miejscu Sasuke dawno bym je spaliła, wszystkie.  
Odstawiłam ramkę na miejsce i szłam dalej przez pomieszczenie. Zauważyłam uchylone drzwi, które najprawdopodobniej prowadziły do podpiwniczenia domu. Paliło się tam światło. Ciekawość mnie zżerała od środka. Postanowiłam tam zejść, sprawdzić to, co tam się kryło. To miejsce nie przypominało piwnicy, raczej normalne piętro w domu, ściany były świeżo odmalowane na jasny, kremowy kolor, wszystko idealnie dobrane. Rozglądałam się po małym saloniku, gdy z drugiego pomieszczenia dobiegł mnie męski głos. – Sasuke, jeśli chciałeś mnie przestraszyć to ci nie wyszło, słyszałem jak wszedłeś do domu. – Powiedział ciepło wchodząc do pomieszczenia, w którym stałam. Był ubrany w ciemną koszulkę i wytarte długie spodnie, włosy związane miał w luźny kucyk i te charakterystyczne rysy na polikach. Zamurowało mnie.
– I- Itachi?! Jak? – Wybąkałam stojąc jak wmurowana.
– Mai? Co, ty tu? – Powiedział zdziwiony podchodząc do mnie.– Nie rób nic głupiego. Wyjaśnię ci to… – Powiedział spokojnie i złapał mnie za nadgarstki, krępując moje ruchy.
– Puszczaj! Jakim cudem żyjesz?! Puszczaj! – Zaczęłam się szarpać. Stałam naprzeciwko martwego, mordercy. To niedorzeczne.
– Nie puszcze cię. Zrobisz coś głupiego i będę miał na pieńku z Naruto, albo z bratem. – Uśmiechnął się ciepło.
Coś tu było nie tak. Nie miałam się jak ruszyć, a po za tym stałam naprzeciw wykwalifikowanego shinobi, mordercy. Co ja mogłam?
Nagle usłyszałam kroki, na górze. Ktoś wszedł do domu. – Jak dobrze, że przyszedłeś. – Powiedział, gdy postać weszła do salonu, puszczając moje nadgarstki. Natychmiast odskoczyłam i schowałam się za plecami Sasuke.
– Mai? Co ty tu robisz? – Powiedział, gdy tylko stanęłam za nim.
– Zwiedzam, nie widać? Jakim cudem twój brat żyje? – Zapytałam nadal trochę zdezorientowana całą tą sytuacją. Uchiha podszedł do brata i podał mu zakupy, które miał ze sobą, wymienili porozumiewawczo spojrzenia, po czym odwrócił się i zrezygnowany powiedział do mnie. – Dobra, wyjaśnię ci to, ale nie tu. – Podszedł do mnie złapał lewą ręką w pasie i wyciągnął na zewnątrz nie dając dojść do słowa. Czekałam aż coś powie, ale on dalej szedł w milczeniu, obejmując mnie w pasie. Nie czułam się zbyt komfortowo.
Weszliśmy w głąb jakiegoś lasu za domem. W końcu się zatrzymał, stanął naprzeciw mnie i powiedział widocznie na mnie zły. – Zawsze musisz wtykać nos tam gdzie nie masz, co? Mówiłem ci, że tam nie ma nic dla ciebie. Po coś tam polazła? – Przejechał otwarta dłonią po twarzy zrezygnowany i ciężko westchnął.
– Poszłam, bo chciałam. I tak muszę. Nie lubię tajemnic. A teraz wytłumacz mi, jakim cudem twój brat, morderca żyje? – Powiedziałam patrząc na niego obojętnie, stanowczym tonem. To, co powiedziałam było chyba nie na miejscu, bo Sasuke natychmiast podszedł do mnie, złapał za ramiona i przeszył mnie zimnym spojrzeniem.
– Co ty możesz o nim wiedzieć? – Wysyczał. Przestraszyłam się.
– Sasuke, to boli. – Odburknęłam niemalże płacząc.
– Wybacz. – Powiedział już normalnie, momentalnie mnie puszczając. – Po tobie, nie spodziewałbym się zaszufladkowania człowieka tak łatwo, Mai. – Uśmiechnął się krzywo.
– Mam rozumieć, że historia waszej, znaczy naszej wioski kłamie? – Odparłam zdziwiona, przysiadając pod drzewem.
– Dokładnie, tylko nie wiem, od czego zacząć. – Usiadł obok mnie i popatrzył w niebo. Był ładny jesienny dzień. Słońce przedzierało się przez pożółkłe korony drzew. Wiele liści leżało już na ziemi tworząc kolorowy dywan.
– Najlepiej od początku. – Uśmiechnęłam się do niego i czekałam na wyjaśnienia. Czułam, że to może trochę potrwać.
– Tak chyba będzie najlepiej. Znasz przyjętą wersję, więc będę dopowiadał tylko, bo w sumie to w dużym stopniu prawda. Pewne szczegóły się tylko zmieniają. – Po chwili dodał z głupim uśmiechem. – Dość istotne szczegóły. Otóż… – Siedziałam i czekałam aż coś powie. – Jak wiesz mój brat wymordował cały klan, tylko, że nie, dlatego by się sprawdzić, ale dlatego, bo dostał taki rozkaz od rady wioski. Widzisz, mój brat bardzo kocha Konohe i postawił jej dobro nawet nad rodziną. No prawie całą, mnie nie potrafił zabić. Chciał abym żył i pochłonięty zemstą go zabił. – Przerwałam mu.
– Jak to dostał rozkaz? Rozkaz wymordowania całego klanu? Swojej rodziny?
Uśmiechnął się i odpowiedział – Owszem. Ponieważ nasz klan chciał wszcząć bunt przeciwko wiosce. Nie podobało im się to, że zostaliśmy „wygnani” na obrzeża wioski. Itachi zawsze był dobry. Nawet, gdy dołączył do Akatsuki, czuwał nad wioską i nade mną. Potem pozwolił mi się zabić. No, a reszta to moja głupota, a nie jego. – Uśmiechnął się znów, tym razem czułam, że uśmiecha się do mnie.
– Więc wielki Uchiha przyznaje się do błędów? Jej cóż za zaszczyt. – Zaczęłam się śmiać.
– Tak, przyznaje. Nie śmiej się, ja poważnie mówię.
Powstrzymałam napad śmiechu i spytałam. – Mówiłeś, że go zabiłeś, więc jakim cudem on żyje? – Na te słowa Sasuke położył się na trawie i ciężko westchnął. – To, już zupełnie inna historia. – Odparł.
– No słucham. – Wytknęłam do niego język i uśmiechnęłam się ciepło. Chciałam poznać całą prawdę.
– Eh, mówił ci ktoś, że jesteś strasznie męcząca? – Powiedział ze śmiechem.
– Żeby to raz. – Uśmiechnęłam się. – Na przykład ty. Wypominasz mi to często, ale nie mieliśmy gadać o mnie, tylko o twoim bracie. – Patrzyłam na niego wyczekująco.
– Hm, myślę, że to by było ciekawsze. – Obrócił się do mnie. Leżał na boku i się na mnie gapił.
– W jakim sensie? – Nie miałam pojęcia, co miał na myśli mówiąc te słowa.
Kontynuował historie nie odpowiadając. – Jakiś czas temu, jeszcze zanim tu trafiłaś byłem na misji w Sunie. Uratowałem życie wnuczce niejakiego Ebizō. – Przerwałam mu.
– Brata czcigodnej Chiyo? Tej, co wskrzesiła Kazekage? – Uśmiechnął się patrząc mi w oczy.
– Twoja wiedza mnie zadziwia, czasem. Tak, to on. – Znowu mu przerwałam.
– I co dalej? – Powiedziałam entuzjastycznie.
- Już mówię, chwile no… Uratowałem ją w sumie przez przypadek, a czcigodny zaoferował mi wielką nagrodę.
– Jaką?
– Ożywienie mego brata.

sobota, 21 kwietnia 2012

16. Strasznie się popisuje.

Normalnie to o tej porze przewracam się z jednego boku na drugi. Tym razem jednak niedane było mi spać. Zaczęły nachodzić mnie wspomnienia. Moje dawne życie waliło do mnie drzwiami i oknami, miliony obrazów, twarzy, sytuacji, nagle wróciło. Czyżby ogarniała mnie tęsknota? Ironia losu, tęsknić za czymś, czego się nienawidziło.
Owszem czasem wspominałam, ale raczej na zasadzie porównania tego miejsca do tamtego. Myślałam, że mogę uciec od mojej przeszłości. Po prostu zapomnieć, ale nie. Ona musiała wracać. Męczyć mnie we wspomnieniach.
Mieszkałam w niemałym, bogatym mieście, w sumie nie odznaczało się ono niczym szczególnym, w domu, dużym domu z pięknym ogrodem wraz z moimi rodzicami. Byłam jedynaczką. Od zawsze rozpieszczaną. Miałam to, co chciałam, markowe ciuchy, nowoczesne gadżety, pieniądze, popularność, „przyjaciół” na pęczki. Wszystko oprócz miłości i ciepła rodzinnego. Moi rodzice nigdy nie mieli dla mnie czasu. Wiecznie zapracowany ojciec, prezes wielkiej korporacji. Matka, piękna, wytworna dama, aktorka. Odkąd pamiętam robiłam im za ozdobę, chwalili się mną „ Mai pięknie rysuje, tańczy, śpiewa, gra na instrumentach”, „ Mai ma najlepsze oceny w klasie”. I tak w kółko, do czasu, gdy postanowiłam przestać być grzeczną i poukładaną córeczką. Zaczęłam chodzić na imprezy, pić, palić, opuściłam się w nauce. Typowa nastolatka, a to wszystko z powodu miłości... Tak właśnie, Mai się zakochała.
Seth - bo tak było mu na imię - był uczniem ostatniej klasy liceum, najlepsza partia w szkole. Znaliśmy się od dziecka, nasi rodzice byli najlepszymi przyjaciółmi. My też nimi byliśmy, ale - No właśnie zawsze jest jakieś, „ale”.- nie w szkole. On musiał dbać o swoją reputacje. Pamiętam dokładnie dzień, w którym wszystko się zaczęło, i tą rozmowę, która zmieniła wszystko…
- Mai jesteś piękną, mądrą dziewczyną, ale jesteś za nudna dla mnie. – Powiedział patrząc mi w oczy swymi czekoladowymi tęczówkami. Ton jego głosu przyprawiał mnie o dreszcze, po prostu rozpływałam się.
- Dla ciebie?- Powiedziałam zdziwiona - To, po co tyle zemną rozmawiasz, spędzasz mnóstwo czasu, przychodzisz w odwiedziny?
- Bo cię lubię, nawet bardzo, ale… - Nie pozwoliłam mu skończyć, przerwałam.
- Twoja reputacja ucierpi, prawda? Nudna i poukładana Mai, jaką jestem nie pasuje do wspaniałego Shetha.
Te słowa i późniejszy pocałunek, - Tak, Seth mnie pocałował i sama nie wiem do końca, czemu wtedy to zrobił. - Popchnęły mnie do zmiany siebie i swojego życia. Jak tak teraz na to patrzę, to nie żałuje tego. Czuje się wolnym człowiekiem i wiem, że umiem walczyć o swoje. W końcu postawiłam się rodzicom, żyłam jak chciałam. Żałuję swoich wyborów, drogi, jaką poszłam, tego, kim się stałam, ale nie tego, że zaryzykowałam.
Postanowiłam, że nigdy więcej nie będę niczyją zabawką, będę tym, kim chce, a nie taką jak inni chcą.
Z takim nastawieniem zwlekłam się z łóżka, bo budzik zaczął dzwonić. - Jak zawsze w nieodpowiednim momencie. - Nic mi się nie chciało. Byłam zmęczona i niewyspana, ale moi kompani zarządzili trening z samego rana. Wcale mi się to nie uśmiechało. Niestety nie miałam zbyt wiele do powiedzenia, w tej sprawie.
Po ponad godzinie od pobudki razem z Naruto ruszyłam na pole treningowe, tam czekał już na nas Sasuke. Był ubrany w klasyczny strój shinobi, na udzie przewiązanym bandażem i z tyłu przy pasie miał kabury z bronią, opaska liścia przewiązana była na jego prawym ramieniu. Stał opierając się o drzewo z miną mówiącą „dłużej się nie dało?”. Nieistotne było to, że zostało pięć minut do umówionego czasu.
Nieważne, co robiłam, on twierdził, że można było lepiej. Czasem doprowadzał mnie do szaleństwa, jego podejście do życia było irytujące. Nie, jego osoba była irytująca. Czasami zastanawiałam się jak Naruto z nim wytrzymuje.
- Mai dzisiaj będziesz obserwować. - Oznajmił jak tylko do niego podeszliśmy. Zrobiłam wielkie oczy. - Co proszę? - Miałam siedzieć i się patrzyć. Po to mnie tu ciągnęli tak wcześnie? Mało śmieszny żart.
Widząc moją reakcje na jego słowa, dodał znudzony. - Nie rób takiej miny, to także cześć treningu. - Nadal z głupim wyrazem twarzy odburknęłam mu.
- Bezczynne siedzenie i gapienie się na grupę patafianów, nazywasz częścią treningu?
Sama nie wiem, dlaczego tak powiedziałam. Ten człowiek działał mi na nerwy bez powodu, jako jeden z nielicznych ludzi na świecie potrafił wyprowadzić mnie z równowagi samym spojrzeniem.
– Nie będę się z tobą kłócił, masz robić to, o co prosimy. Jesteś naszą uczennicą, więc uważaj, co mówisz. – Dodał tym swoim obojętnym tonem.
Za to mój brat stał i śmiał się z naszej „rozmowy”. W końcu opanował się.
– Dobra, koniec. Zaczynajmy Sasuke.
Kruczowłosy tylko skinął głową i odskoczyli ode mnie na sporą odległość zaczynając trening. Doskonale znałam ich styl walki obserwowałam ich bardzo często z własnej woli. Wiedziałam, że tak też mogę się wiele nauczyć. Ich treningi były monotonne, ponieważ ich poziom był wyrównany. Naruto sprawnie unikał ciosów Uchihy, nawet, gdy ten używał Sharingan. To wszystko zaczynało mnie poważnie nudzić. No, bo ile można? Spędzałam z nimi praktycznie każdy dzień. Można by powiedzieć, że znałam ich na pamięć.
Oderwałam od nich wzrok, ponieważ kawałek dalej, z lewej strony trenowała spora grupa ludzi. Byli to chyba znajomi Naruto, których spotkałam na urodzinach. Postanowiłam zmienić obiekt obserwacji. Podeszłam bliżej grupy nastolatków. Sześć osób. – Nie pamiętam imion, ale stały tam trzy dziewczyny i dwóch chłopaków. - Przyglądało się bacznie poczynaniom dwójki przyjaciół.
Kiba walczył z Członkiem klanu Aburame, z niejakim Shino, chyba. Ta walka wydawała mi się ciekawsza, nie znałam ich stylu walki, wszystkie ich ruchy były inne, nowe, ciekawe. Po jakimś czasie zostałam zauważona. No może nie do końca ja tylko Sasuke, który się za mną pojawił. – Skończyliście? – Zapytałam, gdy tylko stanął za mną. – Mogę wiedzieć, dlaczego nie wykonujesz moich poleceń? – Mówił przyglądając się walce.
Staliśmy spory kawałek od grupy, więc nikt nas nie słyszał. Naruto rozmawiał z jedną z dziewczyn szczerząc się do niej jak dziecko. Dziewczyna miała na sobie klasyczny strój shinobi jak i pozostali. Jej długie ciemne włosy związane były w mocny kucyk, białe oczy wskazywały na to, iż była członkiem klanu Hyuga.
– Ty mnie w ogóle słuchasz? – Popatrzyłam mu w oczy ze śmiechem. Jego oburzenie malowało się na zazwyczaj kamiennej, idealnej twarzy. No proszę wyprowadzałam go z równowagi, brakiem zainteresowania jego osobą.
– Prowadzę obserwacje jak pan kazał, o wspaniały mistrzu.- Ukłoniłam się i uśmiechnęłam do niego szyderczo, po czym wróciłam wzrokiem na trenujących.
Albo mi się zdawało, albo Kiba się popisywał. Wykonywał strasznie trudne, skomplikowane i meczące techniki bez większej potrzeby.
– Jesteś niemożliwa. – Odparł. – W takim razie podejdźmy bliżej, skoro wolisz patrzeć na Kibe.- Dodał po chwili akcentując imię Inuzuki. Oczywiście, że wolałam to było ciekawsze, nowe, świeże.
Podeszliśmy do nich, poprosiłam brata by przypomniał mi ich imiona. Nie chciałam walnąć jakiejś gafy. – Zaczął wymieniać. – Obok mnie Hinata, Sasuke, a obok niego Ino i Sakura, za tobą stoi Shikamaru, a obok niego Sai. Kiba i Akamaru walczą zaś z Shino, strasznie się popisując. – Skwitował.
Staliśmy tam tak i czekaliśmy, aż skończą. Przy okazji panowie komentowali ich walkę wytykając błędy i podkreślając zalety. Co swoją drogą było bardzo pomocne, nie musiałam sama myśleć. Sakura i Ino skakały wokół Sasuke jak opętane. Trochę mu współczułam i zaczynałam podziwiać jego cierpliwość. Stał niewzruszony i od czasu do czasu lakonicznie i obojętnie odpowiadał im na ich głupie pytania.
Potem poszliśmy całą grupą na obiad. Z początku czułam się nieswojo, ale bardzo szybko się do nich przekonałam. Byli bardzo mili. No prawie wszyscy, różowa i blondynka patrzyły na mnie dziwnie, jak bym im coś zrobiła. Nie mam pojęcia, o co im chodziło.
Wróciliśmy do domu koło dwudziestej. Wzięłam prysznic i ubrałam na siebie jeansy oraz zwykłą zieloną koszulkę z jakimś nadrukiem oraz trampki. Wyszłam z łazienki czesząc włosy. Gdy zobaczyłam w salonie gawędzących Sasuke i Naruto, ewakuowałam się do pokoju.
Po chwili namysłu wyskoczyłam przez okno na dach budynku. Posiedziałam tam trochę, była chłodna, bezchmurna jesienna noc. Gwiazdy na niebie jak zawsze pięknie rozświetlały ulice Konohy uwydatniając piękno wioski.
Siedziałam na tym dachu i rozmyślałam wpatrzona w niebo. Było mi smutno, zaczynałam zdawać sobie sprawę, że moje życie nie za bardzo ma cel. No, bo kim ja byłam? Córką czwartego Hokage? Siostrą Naruto? Już zaczynałam odczuwać skutki szufladkowania mojej osoby. Ja po prostu chciałam być sobą, po prostu Mai bez żadnej etykietki.
Postanowiłam ruszyć się z miejsca, przejść po mieście, nie marnować tak pięknej nocy na użalanie się nad sobą. Nie wiedząc, czemu powędrowałam na cmentarz przez opuszczoną dzielnice klanu Uchiha. I znowu to światło. Jeden dom, - Nie byle, jaki dom. - Rezydencja głowy klanu, ojca Sasuke. Chłopcy twierdzili, iż to dozorca tam przebywa, ale czy na pewno? Po co, dozorca w opuszczonym domu? Poszłam dalej, nie zatrzymałam się, nie weszłam do środka. Powstrzymałam moją ciekawość.
Minęłam bramę cmentarza, przeszłam kawałek napawając się pięknem skąpanego w blasku świec placu. To miejsce w nocy wyglądało wręcz magicznie. Setki zapalonych świeczek, woń palonego wosku i różnorakich kwiatów, unosząca się w powietrzu. Wszystko to nadawało temu miejscu klimat. Spokoju, ciszy i zadumy. Nie bałam się, przysiadłam pomiędzy nagrobkami rodziców i mówiłam tak jakby siedzieli obok mnie. Tęskniłam do nich, do rodzinnego ciepła. Chciałam by ktoś mnie przytulił, decydował za mnie. Nie posiadanie rodziców, opieki, nie było wcale takie fajne jakby się mogło wydawać. Miałam Naruto, ale, on miał swoje życie, a ja nie miałam w zwyczaju męczyć ludzi swoimi problemami.
Siedziałam tam z podkurczonymi nogami oplatając je ramionami, z twarzą schowaną w kolanach. Tępo patrzyłam w trawę przed mymi stopami.
– Chyba nie powinnaś tu siedzieć, tak sama. – Nagle widziałam przed sobą buty, zwykłe buty shinobi. Zapewne należały do właściciela tego spokojnego, opanowanego i obojętnego głosu. Podniosłam wzrok ujrzałam tego samego mężczyznę w masce łasicy, co ostatnim razem na dachu. Dobrze zbudowany, stał przede mną wyprostowany. Członek Konohańskiego ANBU. – To chyba nie twoja sprawa. – Odparłam trochę zmieszana na jego widok. Czy on za mną łaził?
– Otóż moja droga, cywile nie powinni sami chodzić po mieście w środku nocy. – Odpowiedział stanowczym głosem.
– Nie powinni? Co to, więzienie? I ja nie jestem cywilem. – Odburknęłam mu.
– Nie, nie więzienie. Mai jesteś cywilem, gdzie masz opaskę? – Zamurowało mnie. Skąd znał moje imię?
– Nie mam, ale … - Przerwał mi.
– Wstawaj odprowadzę cię.
Kim był ten tajemniczy człowiek? Był dziwnie znajomy.
Całą drogę szliśmy w milczeniu. Zostałam odprowadzona pod samo okno mojego pokoju.
- Nie zorientowali się, że wyszłam?
W odpowiedzi uśmiechnął się tylko pod maską, co można było wywnioskować po ruchu jego żuchwy. Gdy tylko zamknęłam okno mężczyzna zniknął w kłębie siwego dymu, przedtem machając mi na pożegnanie.
- Dziwny. – Pomyślałam zasłaniając okno.

niedziela, 4 marca 2012

15. My, nie powinniśmy Ci tego mówić.

Miasto powoli zapadało w sen. A nasza trójka przemierzała słabo oświetlone, opustoszałe ulice Konohy. Było już ciemno i zaczynało robić się zimno, co było normalne dla tej pory roku. Dochodziła godzina dziesiąta wieczorem, a my szliśmy na cmentarz. Na samom myśl ciarki mi przechodzą, a jak coś nas tam napadnie?
- Mai, co jest?
- Eh … Nic takiego Naruto. - Uśmiechnęłam się do niego, nie chciałam żeby się martwił. To głupota, przecież nic się nie stanie. - Gdzie dokładnie jest cmentarz?
- Tak trochę na uboczu, zaraz będziemy na miejscu.
Popatrzyłam na bruneta. Szedł. Po prostu szedł, zapatrzony w przestrzeni. Chyba o czymś myślał.
Przechodziliśmy właśnie obok ładnej dzielnicy. Żadne światła w oknach się nie paliły. Była opustoszała. Odcięta od wioski. Szliśmy jeszcze kawałek zanim przeszliśmy bramę cmentarza, podeszliśmy do ich nagrobków, leżeli obok siebie. Nie wiedziałam, co powiedzieć, nagle ogarnął mnie smutek i tęsknota. Takie uczucia, za ludźmi, których nie znałam, z którymi spędziłam tak niewiele czasu.
- To smutne, ale brakuje mi ich bracie. – Burknęłam a do oczu zaczęły napływać mi łzy. Naruto podszedł do mnie i przytulił.
- Wiem, mi też. - Wyszeptał, a ja otarłam łzy spływające mi po policzku. Staliśmy tak w milczeniu, nie było potrzeby nic mówić. Po chwili jednak wypaliłam.
- Yyy… Naruto, gdzie Sasuke?
- Che… Nie wiem.
- O tam jest. - Pokazałam na ciemną postać stojącą spory kawałek dalej.
Podeszłam do bruneta. Stał przy grobie swoich rodziców. Stanęłam obok i nic nie mówiłam, to nie było miejsce na słowa.
Jednak zauważyłam coś dziwnego. Obok grobu Mikoto było puste miejsce, ale nie takie puste w sensie zostawione dla kogoś. Wyglądało tak, jak by kiedyś już tam był czyjś grób.
- A to, co? – Pokazałam na puste miejsce ręką.
- Co? – Odparł Sasuke.
- To puste miejsce. Wygląda tak jakby już tu kogoś pochowali, ale… Nie to bez sensu.
- Nawet puste miejsce na cmentarzu ci przeszkadza siostrzyczko? – Zaśmiał się cicho.
- No, ale, po co one? Sasuke już sobie miejsce szykujesz? – Powiedziałam ironicznie, ale po chwili tego żałowałam. – Au, au… - Mówiąc to zaczęłam rozmasowywać głowę – Sasuke! Za co?
- Zachowuj się, jesteś na cmentarzu…- Zwrócił mi uwagę. - Wracajmy, już późno.
Wyszliśmy z cmentarza. Szłam przodem, obrażona. Dlaczego wszyscy tłukli mnie po głowie?  Nie wiedza, że od tego można zgłupieć? Głupki. Ja po prostu byłam ciekawa. Znów przechodziliśmy obok tej dzielnicy. Tym razem coś mnie tknęło.
- Ten symbol, on był wszędzie, ale gdzie ja go widziałam. – Mówiłam do siebie – Światło? Tam się pali światło?
W jednym, jedynym domu, paliło się światło. Ktoś tam był?
Poszłam zaciekawiona w stronę tego domu. Jednak, nagle ktoś mnie zatrzymał szarpiąc w przeciwnym kierunku za ramie.
- Koleżanko dom jest w druga stronę. – Powiedział ciągnąc mnie w stronę domu.
- Ktoś tam jest Sasuke. Przecież to opuszczona dzielnica. – Próbowałam się wyrwać, ale jego uścisk był mocny. Bardzo nie chciał bym tam poszła.
- Tak, dzielnica klanu Uchiha, a to pewnie stróż. – Stwierdził ciągnąc mnie w stronę domu. Rzeczywiście ten symbol, to jego klanu. Biało-czerwony wachlarz, służący do podsycania ognia. - Mai wracajmy do domu, zmęczony jestem już. – Ciągnął mnie dalej wyraźnie zakłopotany moją ciekawością.
- Ale… tam ktoś jest.
- No mówię, że stróż. – Syknął.
- Jasne, po cholerę w opuszczonej dzielnicy stróż.- Wyrwałam się mu i przyspieszyłam kroku, idąc w stronę domu. Czemu nie mogłam tam wejść? Kto tam był?
- Co on głupi? Tak nie uważać. – Burknął kruczowłosy pod nosem do Naruto.
- No przestań Sasuke tu nikt nie chodzi o tej porze, a po drugie to ja mu się nie dziwie. Ile można. Siedzi tam z pół roku.
- Wiem. Cieszył się jak go dzisiaj odwiedziliśmy… To wszystko staje się chore, ale cieszę się, że jest z nami.
- Kto by pomyślał, że do nas wróci. Wszystko stało się, tak nagle.
- Tak. To niesamowite. – Westchnął uśmiechając się delikatnie.
- Lepiej ją dogońmy, jeszcze się zgubi… - Stwierdził zmartwiony.
- Twoja siostra nie jest dzieckiem Naruto. – Zauważył.
- Może i nie jest, ale jest strasznie roztrzepana.
- A ty nie?

Szłam wykurzona przed siebie. Już dawno stracili mnie z oczu. Jakoś im się nie spieszyłoby mnie znaleźć. Głupki jedne.
- Pieprzone gnojki… Coś ukrywają. Tylko, co?
Gadałam do siebie, idąc dalej w stronę domu. Na ulicach było już pusto. Uliczne lampy oświetlały drogi, noc była cicha, gwieździsta. Po prostu piękna. Miałam ochotę zatracić się w tym pięknym sklepieniu. Szłam z głowa uniesiona ku górze myślami gdzieś daleko. Nie podobało mi się, że coś mnie omijało. Czułam, że to coś ważnego. Najpierw mnie zostawili pod pretekstem czegoś ważnego, i te słowa. „To nie tak Mai, Naruto nie może. My nie powinniśmy ci tego mówić. Nie możemy.”, a potem światło w tym domu. Coś było nie tak.
Z zamyślenia wyrwał mnie Naruto, tulący się do mnie. W końcu mnie dogonił.
- Tu jesteś, martwiłem się, że się zgubiłaś.- Stwierdził klejąc się do mnie jak dziecko.
- Tak, jasne… - wywróciłam oczyma.
- Sasuke poszedł do domu, my też powinniśmy już wracać. Zimno mi strasznie. – Marudził, ale rzeczywiście cały się trząsł. Wyglądał komicznie.
- Dobra, to się ścigajmy. – Rzuciłam. Nie wiem, co mnie napadło. Wiedziałam, że przegram. Może po prostu miałam dosyć myślenia. Musiałam się jakoś od tego oderwać.
- I tak przegrasz, mała. – Powiedział pewny siebie ruszając. Radosny śmiech wypełnił puste uliczki Konohy. On sobie najzwyczajniej w świecie zemnie kpił.
- Eh… Cały ty… - Pokręciłam głową ruszając za bratem.
>