Pewnego wieczoru, gdy siedziałam z Naruto
nad jeziorem w ramach odpoczynku i rozmawialiśmy o „pogodzie”. Podleciał do nas
ptak pocztowy i usiadł na ramieniu Naruto. Blondyn odczepił list od nogi
jastrzębia i go przeczytał. Patrzyłam na niego z zaciekawieniem. Zastanawiałam
się, co tam było napisane.
- Nie wiem jak to się stało, ani jak ci to powiedzieć, ale... No, ale nie
krzycz, więc, no... - Zaczął coś kręcić.
- No wykrztuś to! – Krzyknęłam.
- A więc... Została mi przydzielona nowa misja i wyruszam jutro rano.
- Co? Ja też idę? – Powiedziałam z entuzjazmem.
- No właśnie nie. Nie będzie mnie jakiś miesiąc.
- Miesiąc? – Popatrzyłam na niego zdziwiona - To, co ja tu będę niby
robiła? – Jęknęłam.
- No jak to, co? Ćwiczyła. Przecież jest jeszcze Sasuke.
- Che…
- Na razie! - Uśmiechnął się szeroko i odszedł. Mnie nie było wcale do
śmiechu.
- Cześć Naruto. - Powiedziałam, ale chyba nie usłyszał. Zrobiło mi się
strasznie smutno. - Tyko nie on. Ja nie przeżyje tego miesiąca, a przynajmniej
miłe to nie będzie. Eh… – Burknęłam pod nosem do siebie.
Następnego dnia rano. Bardzo rano…Usłyszałam nieprzyjemny dźwięk jak by
ktoś nie rytmicznie walił w bęben. Gdy otworzyłam oczy zdałam sobie sprawę, że
dużo się nie pomyliłam. Nad moim łóżkiem stał Sasuke walący dużą drewnianą
łyżka w metalowy garnek. To nie było miłe powitanie i skąd on to wytrzasnął.
- Co? Jak? Kiedy tu wlazłeś? Nie sadzisz, że po coś tam są te drzwi!?
–Mówiąc, a raczej wydzierając się, pokazałam na drzwi do pokoju. A on
patrzał się tylko na mnie z głupim uśmiechem.
- Wstawaj i ubieraj się. Na co czekasz? – Powiedział oschłym
tonem, przeszywając mnie spojrzeniem. - Miałam go dosyć, a dopiero się dzień
zaczął.
- Na co czekam? Hem… na oklaski.- Odpowiedziałam ze sztucznym uśmiechem na
twarzy. Uśmiechnął się ledwo zauważalnie. Chyba go tym rozbawiłam, a jednak ma
uczucia. He, he. Zabawne.
- Poczekam na korytarzu. - Wyszedł za drzwi pokoju ignorując kompletnie
moje oburzenie. Ubrałam się i wyszłam na korytarz. Natychmiast usłyszałam jego
lodowaty ton. - Nareszcie. Chodź za mną. Nie marudź. – Wydał mi rozkaz.
Co ja kurwa, pies?! No i jakie nareszcie!? Co? Pięć minut mnie nie było, a
po drugie jest piąta rano! On zwariował, albo gorzej. Naruto, wróć! Miałam
ochotę się rozpłakać.
Szłam za nim jakiś czas zastanawiając się gdzie i po co idziemy. Szliśmy
coraz głębiej w las, aż w końcu zatrzymał się na małej polanie. Byliśmy spory
kawałek od wioski. Nagle odwrócił się do mnie.
- Idziesz? Wleczesz się strasznie. Nie wiem jak można…
- Co?! – Przerwałam mu niegrzecznie. - Jaja sobie robisz?! Idę od jakiś
trzydziestu minut w ślad za tobą. Nie marudzę i nie jęczę a nawet jeszcze
śniadania nie jadłam. Nie wiem, co Ci się tam w tej główce poprzewracało, ale
ja się nie dam tak traktować idioto! – Wybuchłam. Przecież szłam może metr od
niego, co za gbur!
- Dzisiaj, nauczysz się kontrolować chakre w stopach. Będziesz próbowała
tak długo wejść na to drzewo, aż nie usiądziesz na samym szczycie. – Powiedział
obojętnie, kompletnie niewzruszony moim wywodem. Eh, ale on jest irytujący.
- Co? Jak ja mam niby tam wleźć? Dobrze się czujesz? – Powiedziałam
poirytowana tą sytuacją. Rozumiałam, że to shinobi i mają swoje sposoby na
czynienie cudów, ale żeby chodzić po pionowych powierzchniach?
Popatrzał na mnie z kpina w oczach i wszedł na sam szczyt z rękoma w
kieszeni, jak by to było naturalne, że ludzie chodzą po pionowej powierzchni.
- Mniej więcej tak właśnie masz to zrobić. – Odparł zeskakując z drzewa w
idealny i miękki sposób.
-No dobra. A może jakieś wskazówki? - Przewrócił oczami i usiadł pod jednym
z drzew. Jakby mi łaskę robił, że tu jest. Nie podoba się może iść. Z
miłą chęcią poczekam na Naruto.
- Skup chakre tak jak przy tworzeniu pieczęci tylko, że… - Bla, bla, bla gadał
i gadał. Wszystko po kolei i szczegółowo opisał. Jakby do dziecka mówił. Gdy w
końcu skończył nabrałam powietrza w płuca i stanęłam przed jednym z drzew
lustrując je wzrokiem.
- No dobra, to zaczynamy zabawę. – Powiedziałam do siebie załamana.
Popatrzałam jeszcze na to ogromne drzewo z przerażeniem w oczach. Przełknęłam
głośno ślinę i zaczęłam próbować skupić chakre w stopach. Przez pierwsze parę
godzin robiłam może dwa, trzy kroki i lądowałam na twardej ziemi. Tyłek miałam
tak obolały, że chciałam krzyczeć z bólu, ale tego nie robiłam. Nie dam mu tej
satysfakcji, nie pokaże, że jestem od niego gorsza. Za każdym razem wstawałam,
otrzepywałam się z kurzu, brudu i próbowałam od nowa i jeszcze raz i kolejny.
Mój upór aż mnie samą zadziwiał. Tak koło trzynastej zdarzyło się coś
niemożliwego. Zrobiłam te trzy kroki i nie spadłam! Szłam dalej. Doszłam tak do
połowy drzewa. Jakieś dziesięć metrów nad ziemią, gdy poczułam straszny ból w żołądku.
Przypomniałam sobie, że przez tego gbura nie zjadłam śniadania i to pewnie
przez to. Jednak zanim się obejrzałam strąciłam kontrole i spadłam. Na
szczęście Sasuke mnie złapał. W końcu do czegoś się przydał.
- Jej. Uważaj jeszcze sobie coś zrobisz. - Gdy to mówił zaczęło mi
strasznie burczeć w brzuchu, a on zaczął się śmiać. - Niemów, że jesteś już
głodna. Nie wyglądasz na… - Przerwałam mu poirytowana.
- Tak jestem głodna. To, dlatego, że nie jadłam nic od kolacji przez
pewnego zadufanego w sobie pajaca. – Syknęłam stając na ziemi i otrzepując się
z brudu.
- Eh… Przepraszam… Jeśli chcesz możesz iść coś zjeść. – Wzruszył ramionami,
jakby nic się nie stało. O Kami, za jakie grzechy ja tu z nim tkwię?
- Super dzięki za pozwolenie. – Syknęłam ironicznie. Miałam cichą nadzieje,
że pan idealny wziął coś do zjedzenia ze sobą i nie będę musiała biec do
miasta. Pomyliłam się.
Mniej więcej na takiej zasadzie minęło dwa i pół tygodnia tylko, że z dnia
nadzień wchodziłam trochę wyżej niż wcześniej, o i wstawałam wcześniej by zjeść
śniadanie. Do powrotu Naruto został jakiś tydzień. Odliczałam dni z
niecierpliwością. Miałam serdecznie dość Sasuke.
Wstałam koło czwartej rano by zdążyć zjeść śniadanie ze spokojem. Ubrałam
się i poszłam w to samo miejsce, co zawsze. Na miejscu oczywiście czekał już
Sasuke z miną w stylu „Dłużej się nie dało?”. Zastanawiałam się czy on czasem
nie sypia pod tym drzewem, a może on wcale nie sypia? Nieważne jak bardzo się
starałam zawsze było źle.
Bez zbędnego gadania zaczęłam trenować. Raczej nie zwracając uwagi na tego
pajaca. W końcu chyba nauczyliśmy się ze sobą żyć, no może koegzystować. Ja mu
nie przeszkadzałam on mi nie przeszkadzał. Po prostu ignorowaliśmy się
nawzajem. Koło trzeciej po południu Sasuke wstał, gdy akurat schodziłam z
drzewa ku mojemu zdziwieniu powiedział coś do mnie i to nie dotyczyło treningu.
- To, co? Idziemy na obiad?
- Yyy my? – Zamrugałam oszołomiona otrzepując ręce z brudu.
- Tak my. Dzisiaj ja stawiam. Może ramen. Co? – Powiedział obojętnym tonem.
Skoro chciał być miły mógłby powiedzieć to inaczej, ne? Chociaż może on nie
umiał inaczej?
-Tak jasne. Może być ramen. – Starałam się ukryć zszokowanie i zabrzmieć
jak najbardziej naturalnie. Może być? Co ja gadam? I tak bym poszła na ramen.
To jest pyszne!
-To idziemy. - Powiedział obojętnie i ruszył w kierunku wioski.
Gdy wróciliśmy z obiadu koło szesnastej wróciłam do treningu. Tylko, że nie
potrafiłam się skupić. Zastanawiałam się, po co ten obiad. W końcu doszłam do
wniosku, że przecież Naruto wraca. Pewnie chciałby bym mu powiedziała, że
jednak nie było tak źle. Przestałam o tym myśleć i zaczęłam wchodzić na to
cholerne drzewo. Godziny mijały. Robiło się już szaro. Nagle poczułam się
pewnie. Szłam przed siebie po drzewie do góry, wyżej i wyżej. Weszłam na sam
szczyt. Stanęłam na jednej z gałęzi. Zaczęłam się cieszyć, ale Sasuke tego nie
zauważył. On spał? Co?! W takiej chwili?!
Zaczęłam się wydzierać by go obudzić. Rzucać w niego kunaiami i czym
popadnie. Byle by się obudził i to zobaczył. Raz mi coś wyszło a on musiał to
olać po całości. I jak ja mam go niby lubić?
- Hej Sasuke! Udało się! Możemy już skończyć. No wstawaj cholero! –
Wrzeszczałam ze szczytu.
W końcu się ocknął, ale było za późno. Gałąź, a właściwie gałązka
niewytrzymała pod moim ciężarem i pękła. Zanim Sasuke zrozumiał, co się dzieje
i mnie złapał, zdążyłam spaść z paru metrów i po łamać kilka gałęzi po drodze,
a przy tym nieźle się poobijać.
- Udało się… - Powiedziałam z głupim uśmiechem próbując zatuszować ból.
-Tak udało się. Nic ci nie jest? – Zapytał jakby zmartwiony.
- Nie, nic – Odpowiedziałam, a potem próbowałam wstać. - Au,
au, dobra trochę jednak boli. - Odparłam z wymuszonym uśmiechem.
- Przepraszam. To moja wina. - Powiedział ściszonym głosem biorąc mnie na
ręce.
- Przestań! Postaw mnie. Nic mi nie jest! – Marudziłam.
- To moja wina. Zabiorę cię do szpitala. – Odparł beznamiętnie.
- Do szpitala? Nie, nie do szpitala. - Protestowałam. Próbowałam wyrywać
się z jego objęć, ale na marne. On tylko wzmocnił uścisk i skarcił mnie
wzrokiem. Nie odpowiadał mi, po prostu szedł w stronę szpitala z poważną miną.
Zaczynał mnie przerażać.
Leżałam w szpitalu sześć dni. Codziennie odwiedzał mnie Sasuke. Tym razem
pewnie czuł się winny. Spędzał zemną parę godzin dziennie. Rozmawialiśmy, nawet
było miło. O dziwo. Miałam wyjść wieczorem w przed dzień powrotu
Naruto. Cieszyłam się strasznie, że już mogę stąd iść i że w końcu zobaczę się
z blondynem. Tęskniłam za nim strasznie.
Gdy wybiła osiemnasta byłam gotowa do wyjścia. Czekałam tylko na Tsunade,
która miała jeszcze raz sprawdzić czy wszystko jest dobrze zemną. Gdy Hokage
wyszła zadowolona z moich wyników do pokoju ku mojemu zaskoczeniu wszedł
Sasuke.
- Co powiesz na ramen w ramach przeprosin? – Zapytał. Zdawało mi się albo
był speszony.
- Chętnie. Jedzenie tutaj nie należy do smacznych. - Zrobiłam krzywą
minę, żeby podkreślić ten okropny smak szpitalnego jedzenia. - Tylko,
czemu w ramach przeprosin? Przecież… - Zanim skończyłam on spuścił głowę i
powiedział.
- No wiesz, twoje wakacje tutaj to tak jakby moja wina. Ja powinienem… -
Tym razem ja mu przerwałam.
- Ej, daj spokój. To też moja wina, bo kto staje na takiej cienkiej gałęzi
i jeszcze skacze po niej. – Uśmiechnęłam się do niego lekko. Chyba mi się go
żal zrobiło. Naprawdę się przejął. - Po drugie było minęło i nie wróci.
Roześmialiśmy się i razem wyszliśmy ze szpitala na pyszne ramen
do Ichiraku.
Następnego dnia rano obudziłam się strasznie późno. Było już po dziesiątej,
ale nikt nie stał nad moją głową i nie wrzeszczał. Czyżbym dostała dodatkowy
dzień urlopu w ramach wakacji w szpitalu od mojego senseia? Kochany.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz