czwartek, 30 czerwca 2011

5. Śmiech to zdrowie.

Koło trzynastej postanowiłam wybrać się na ramen do Ichiraku. Rozsiadłam się wygodnie przy stole i zamówiłam dużą ciepłą porcje zupy. Należało mi się. Przez pobyt w szpitalu schudłam chyba z pięć kilo. No może przesadzam, ale byłam strasznie głodna smacznego, pachnącego jedzenia nieprzypominającego papki dla niemowląt lub wymiocin z wieczornej imprezy.
Gdy zaczęłam zajadać się pysznie pachnącą zupom do środka niepostrzeżenie ktoś wszedł. Stanął za mną i gdy akurat przeżuwałam kolejny kęs makaronu wystraszył mnie.
- Buu! – Wrzasnął a ja już wiedziałam, kogo dziś zabiję.
Wyplułam wszystko, co aktualnie znajdowało się w mojej buzi przed siebie. Prawie się przy tym krztusząc. Odwróciłam się i już chciałam na tego kogoś nawrzeszczeć. Jednak, gdy spostrzegłam, iż to wysoki blondyn o niebieskich oczach złość nagle minęła. Strasznie ucieszyłam się na jego widok. Sama nie wiem, czemu. Chyba naprawdę bardzo się stęskniłam.
- Naruto wróciłeś. – Powiedziałam wycierając buzie serwetka pospiesznie.
- Tak przed chwilą. Jak zawsze po misji pierwsze, co robię wracając do wioski, to idę na ramen. Więc przyszedłem tu. No i zastałem ciebie. – Posłał mi piękny uśmiech.
- Ta, zastałeś. - Powiedziałam z uśmiechem, pół wyrzutem. Na co on odpowiedział uśmiechem i ciągnął dalej.
- Miałem cię odwiedzić, ale skoro tu jesteś to nie muszę. Przepraszam za ramen, nie pomyślałem. – Stwierdził drapiąc się po głowie zakłopotany. - Ta zupa chyba nie nadaje się już do jedzenia…- Stwierdził i zwrócił się do kucharza. - Teuchi dwie porcje ramen na mój koszt proszę.
Zjedliśmy ramen, a w między czasie Naruto opowiadał mi o swojej misji. Zazdrościłam mu bardzo. Też chciałam dostać jakąś misje, przeżyć przygodę, zwiedzić świat a nie tkwić tu z Sasuke nad głową. W końcu wyszliśmy na zewnątrz ciągnąc dalej rozmowę chłopak rzucił. - Muszę iść do Godaime złożyć raport, idziesz zemną? – Uśmiechnął się do mnie pogodnie. Tak bardzo mi tego brakowało.
- Jasne. I tak nie mam, co robić. – Stwierdziłam zadowolona z jego bliskości.
- Jak to nie masz? – Zapytał podejrzliwie. - Jak tam treningi? – Oj.
- Emm no trening, no jak trening, ciężki… - Zaczęłam kręcić. - Znasz Sasuke. Powinieneś wiedzieć.
- No tak. Chciał jednak znać twoja wersje, bo jak przesadził to ja mu…
- Jaj sobie nierób. – Podniosłam ręce w obronnym geście, Naruto się zapędzał. Gdyby tylko wiedział co się działo.
-No to jak? Powiesz mi po dobroci czy mam to z ciebie wydusić? – Zapytał uśmiechając się zadziornie.
- No, co ty Naruto. Chyba nie uderzysz dziewczyny. -Powiedziałam trochę spanikowana. Ten uśmiech nie wróżył nic dobrego.
- A kto powiedział, że cię zbije? Mam lepszy pomysł. - Popatrzył na mnie z szyderczym uśmiechem jak by właśnie wpadł na świetny pomysł. - Widzę, że nie chcesz mówić, a więc… - W tym momencie zaczął śmiać się złowieszczo, a ja instynktownie zaczęłam uciekać. Jak dzieci.
- Gdzie biegniesz? I tak cię znajdę. Wyśpiewasz wszystko! - Mówiąc to zaczął mnie gonić rozbawiony.
Po jakimś czasie przyspieszył i mnie dogonił. Chyba zaczęło mu się to nudzić uganianie za mną. Dobrze wiedziałam, że jest ode mnie szybszy. Powinien mnie już dawno dopaść. Złapał mnie w tali, tak bym nie mogła się ruszyć i popatrzał mi prosto w oczy, z szyderczym uśmiechem.
- Mam cię. I co teraz zrobisz? Nikt ci nie pomoże. Powiesz, czy mam cię zmusić? - Gdy on mówił ja się rozglądałam. Rzeczywiście, nikt mi nie pomoże, bo byliśmy na jakiejś polanie. Chyba w Konhańskim parku, a dookoła nie było nikogo.
Em no wiec…eh…Czy to ważne? – Próbowałam zyskać na czasie, coś wymyślić.
- Doigrałaś się, teraz nic ci nie pomoże… - Zanim skończył zaczął mnie łaskotać. Śmiałam się strasznie głośno. Już nie wyrabiałam. Brzuch mnie bolał od tego śmiechu. Miałam dość.
- Do-dobra ty-tylko przestań. – Prosiłam między napadami śmiechu.
- Powiesz wszystko? – Zapytał przeszywając mnie czujnym wzrokiem przerywając tortury.
- Tak – Jęknęłam niechętnie łapczywie łapiąc oddech.
- Już dobrze? – Zapytał zatroskany - A teraz mów. Proszę. – Uśmiechnął się ładnie.
- A więc. – Zaczęłam.
- Zdania nie zaczyna się od „A więc”. – Zaczął się wymądrzać.
- Pff… uczony się znalazł. – Wywróciłam oczyma.
- Możliwe. – Uśmiechnął się znowu.
- Wracając do tematu. To mniej więcej - Bardziej mniej, ale on nie musi tego wiedzieć. - było tak… Wstawaliśmy wcześnie, a nawet bardzo wcześnie, by potrenować kontrole chakry w stopach na pobliskiej polanie w lesie. Kawałek od centrum wioski. - Spory kawałek…- Miałam za zadanie wejść po drzewie na sam szczyt. Zdobycie szczytu jednego z wyższych drzew – Najwyższego. - było równoznaczne z końcem treningu. Tak, więc, ja każdego dnia wchodziłam po drzewie coraz wyżej i wyżej, a Sasuke się temu przyglądał, - Przez pierwsze dni potem sobie to najnormalniej w świecie zlał i zajmował się sobą. - aż pewnego pięknego wieczoru wlazłam na te drzewo. No i w sumie na tym koniec. Było to jakieś półtora tygodnia temu.
- Ładna bajeczka. No a teraz proszę wersje dla dorosłych. – Stwierdził. Nie uwierzył mi? Popatrzałam na niego głupio. Jak bym nie wiedziała, o co mu chodzi, a on jeszcze dodał. - A i co robiłaś przez następny tydzień? Na pewno nie ćwiczyłaś. Miałabyś pełno siniaków i zadrapań. Nie uwierzę w to, że Sasuke tak po prostu ci odpuścił. To nie w jego stylu. – Zauważył.
Cholera. Za logiczne myślenie i dedukcje stawiam mu piątkę. Więc plan załagodzić sprawę nie wypalił. Pozostało tylko powiedzieć całą prawdę? To będzie bolało. No cóż nie mnie. Starałam się.
- To, co powiedziałam było prawdą. Tylko może trochę podkolorowaną. Miałam ci opowiadać ile razy spadłam z drzewa i jakich siniaków sobie przy tym narobiłam? – Próbowałam dalej ominąć nieciekawy temat.
- No dobra. Powiedzmy, że ci wierze. Ale co z tymi siniakami? Bo naprawdę nie widzę żadnych. - Zmierzył mnie badawczo wzrokiem.
- Nie gap się tak na mnie! – Pisnęłam rumieniąc się. - Yyy… no, więc… Można powiedzieć, że dostałam sześć dni przymusowych „wakacji”.
- Wybacz. – Powiedział zakłopotany – Zaraz, jak to wakacji? Coś sobie zrobiłaś? - Powiedział łagodnie i z troską, aż mnie zamurowało. Czemu? Czemu on się tak o mnie martwi? Przecież wcale mnie nie zna.
- Eh, no… - Głośno wciągałam i wypuszczałam świeże powietrze, myśląc przy tym jakby mu to powiedzieć.
- No mów. – Poganiał mnie zniecierpliwiony.
- Dobrze…- Powiedziałam zrezygnowana. - No, więc jak weszłam na to cholerne drzewo to Sasuke spał…- Opowiedziałam mu wszystko tym razem bez owijania w bawełnę, a jego oczy z każdą sekundą robiły się większe i większe. - a on mnie złapał metr od ziemi. - Drzewo miało z dwanaście metrów. Na samo wspomnienie wszystkie kości mnie bolą.
- Że niby co?! Spadłaś z dziesięciu metrów i się po obijałaś, bo ten idiota spał? – Wrzasnął na mnie. Pierwszy raz widziałam Naruto w takim stanie.
- No było już późno, a ja chciałam to skończyć i jakoś tak wyszło, ale natychmiast zaniósł mnie do szpitala i się mną zajęli, nie było tak źle… - Przerwał mi.
- Ale zaniósł cię do szpitala powiadasz i było wszystko dobrze. – Powtórzył zamkną – Rozumiem. - Powiedział to tak spokojnie, że odetchnęłam z ulgą. Już myślałam, że mu coś zrobi czy coś. Podszedł do mnie bardzo blisko i skończył patrząc mi prosto w oczy.
- Też mi bohaterstwo. Spróbowałby ci nie pomóc. Zgłupiałaś?! Czemu ty go bronisz? Przecież to jego wina! - Wydzierał się strasznie. Dobrze, że nikt nas nie widział. To musiało dziwnie wyglądać. Dlaczego on się tak zachowywał? Nie rozumiem tego. Ja też czułam się dziwnie. Strasznie się do niego przywiązałam. Tylko, czemu?
- Chyba już odpokutował. Martwił się o mnie cały tydzień. – Broniłam Uchihe dalej - Daj spokój Naruto. – Prosiłam. Popatrzył na mnie dziwnie.
- No martwił się. – Syknął. - Martwił, bo wiedział, że źle zrobił. Jeśli jednak nie wiedział to ja mu to uświadomię. - Powiedział podwyższonym tonem głosu, prawie krzycząc.
- A-ale t- to też…- Niedane było mi skończyć.
- Żadnych, ale! Gdzie jest ten przeklęty idiota? Kretyn. Jak go znajdę to mu ten jego piękny ryj, obiję. Oj ja go znajdę… Znajdę! - Kręcił się w kółko jeszcze chwile powtarzając to i strasznie klnąc. Odskoczył parę metrów i poleciał pędem przed siebie w znanym tylko jemu kierunku. Przestraszyłam się.
- Naruto poczekaj chwile. Gdzie idziesz? Przecież nie możesz go… Co ty właściwie chcesz zrobić? – Mówiłam sama do siebie przerażona.
Cholera przecież on go zabije. Zatłucze czy coś w tym stylu. Co ja mam robić?
Muszę ich znaleźć i to jak najszybciej. Gdzie oni mogą być? Nie panikujmy, spokojnie, nie panikuj…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

>